sobota, 26 kwietnia 2014

Bajka o Zielonej

Mieszkała w bibliotece od lat. Inne książki zwracały się do niej "Zielona", bo taki właśnie był kolor jej okładki. Ten przydomek przyjął się i pasował samej Zielonej. Na jej prośbę inne książki przeczytały co jest napisane na jej okładce, lecz był to długi i skomplikowany tytuł. Wolała więc, kiedy zwracano się do niej krótkim zwrotem. Była wydana parę lat temu, zatem zdążyła już sporo przeżyć, ponieważ przeszła przez ręce wielu osób. Doskonale pamiętała ten dzień, w którym przyjechała w wielkiej paczce, pełnej innych powieści, do niewielkiej miejskiej biblioteki. Uśmiechnięta pani wyciągnęła ją z pudełka, delikatnie pogłaskała okładkę, otworzyła. Potem zrobiła coś dziwnego, bo powąchała kartki. To oznaczało, że ta pani bardzo lubi i szanuje książki. Przez następne lata Zielona spotkała wiele osób, które traktowały książki w ten sposób, wtedy jednak było to zupełnie nowe przeżycie.
Pani i jej pomocnicy ubrali wszystkie nowe książki w specjalne okładki, które miały chronić je przed zniszczeniem. Przybito im także pieczątki z nazwą biblioteki i nadano numery katalogowe. W końcu każda z nich wylądowała na półce, która miała stać się nowym domem. Zielona znalazła się na drugiej półce od góry, wciśnięta między dwie sympatyczne koleżanki, jedną grubszą, a drugą całkiem cieniutką. Zdarzało się, że któraś z nich zmieniała miejsce, bo czasem dochodziły nowe książki, a część została wypożyczona.
Zielona została zdjęta z półki już pierwszego dnia po przybyciu do biblioteki. Jej świeża, nowiutka okładka przyciągnęła wzrok młodej dziewczyny, która z zainteresowaniem przeczytała krótką recenzję zapisaną z tyłu, a następnie wzięła Zieloną ze sobą do domu. To było bardzo przyjemne uczucie - być czytanym. Ktoś wpatruje się w ciebie, reaguje na to co czyta - uśmiechem, smutkiem, łzami, przyspieszonym biciem serca. A przy tym, kiedy wzrok przemieszczał się po literach na kartkach, Zielona czuła jakby głaskanie. Trochę słabsze od takiego prawdziwego gładzenia dłonią, lecz nie mniej realne.
Potem czytało ją wiele osób. Niektórzy czytali w autobusie - Zielona obserwowała wtedy osoby naokoło lub krajobraz za oknem. Parę razy czytelnik zabrał ją ze sobą na wakacje - to była dopiero przygoda! Zwiedziła odległe miejsca i obce kraje, słyszała nieznane języki i widziała zabytki. Były też nieprzyjemne zdarzenia - chłopak w kwadratowych okularach przez nieuwagę ochlapał ją kawą. Albo kot zrzucił ją z biurka na podłogę, gdzie przeleżała parę godzin, smutna i upokorzona.
Bardzo lubiła czytanie wieczorami i w nocy, kiedy wokół panowała cisza i spokój. Zapadała wtedy w przyjemny letarg i poddawała się temu głaskaniu, które zawsze tak ją uspokajało.

Lubiła też osoby, które poświęcały każdą wolną chwilę na czytanie i na przykład trzymały ją w pracy pod biurkiem albo otwierały czekając w kolejce do lekarza.
Słyszała nie raz pochwały na swój temat. Czytelnicy mówili:
- Super książka, musisz ją koniecznie przeczytać!
To było niezwykle miłe. Rzadko jednak zdradzali treść tego co przeczytali, opowiadając na głos fragmenty. A właśnie tego Zielona była ciekawa najbardziej. Nie wiedziała jak to zrobić, aby poznać własną treść.
W końcu uznała, że to niewykonalne, aby poznać samą siebie. Nigdy jednak nie zapomniała o tym swoim marzeniu.
To co we mnie jest, to musi być coś interesującego. Coś co daje ludziom radość, wzruszenie i nadzieję. Podczas czytania czasem płaczą, ale na końcu każdy jest zadowolony - myślała.
Uznała, że to nie jest najważniejsza sprawa w życiu. Można spełniać swoją rolę nie wiedząc, co ma się w środku.

Pewnego dnia, a był to wiosenny poranek, wpadł do biblioteki zasapany student. Zielona od razu rozpoznała kim jest, po rozwianych włosach i ciężkiej torbie pełnej papierów. Chwilę kręcił się między pólkami, w końcu niezdecydowany podszedł do bibliotekarki.
- Przepraszam panią, potrzebuję porady - zwrócił się ciepłym i uprzejmym tonem.
- Proszę, w czym mogę pomóc? - odparła bibliotekarka.
- Szukam czegoś do czytania dla schorowanej osoby. Chcę, aby to było coś co wzruszy, ale nie zdołuje. Co przyniesie radość, rozweseli, ale nie będzie płytkie. Sam właściwie nie wiem... - opisał swój cel student.
Bibliotekarka podniosła się zza biurka i przeszła z chłopakiem między półkami, proponując mu tytuły różnych powieści. Część z nich znał, dyskutowali o literaturze jak dobrzy znajomi. Wreszcie zatrzymali się przy półce Zielonej i pani wskazała na nią.
- Może to? Myślę, że będzie w sam raz dla osoby o której pan wspominał, a także dla pana.
Chłopak przyjrzał się okładce, otworzył na początku i przeczytał kilka pierwszych zdań.
- Tak, wezmę ją - odparł zadowolony.
I tak Zielona powędrowała z chłopakiem na uczelnię, gdzie było mnóstwo innych książek, a także dziwne stworzenia podobne do książek ale okazywały się ich kopiami. Były też smutniejsze od prawdziwych książek, łatwiej się niszczyły i szybciej zapominali o nich czytelnicy.
Dzień był bardzo długi, student po uczelni poszedł do akademika, gdzie zostawił część książek (ale Zieloną zapakował z powrotem), potem udał się na jakieś zebranie, gdzie było więcej podobnych do niego chłopaków i dziewczyn. Wreszcie gdy zaczęło robić się chłodniej, poszedł ścieżką przez stary park. Okazało się że wchodzą do szpitala. Pachniało tam dziwnie, zupełnie inaczej niż w bibliotece. Środek dezynfekcyjny drażnił Zieloną tak, że miała ochotę wyrwać się z torby na wolność.
Chłopak wjechał windą na wyższe piętro witając się po drodze z pielęgniarkami. Zdawało się, że doskonale go tam znają. Mijali też pacjentów. Ludzie wokół wydawali się Zielonej pogrążeni w półśnie jak lunatycy. Nie podobało jej się to miejsce. Było ciche, ale w inny sposób, taki niepokojący. Student wysiadł z windy i skręcił z korytarza do jednej z sal.
- Dobry wieczór! - przywitał się, a jego wesoły głos przerwał ciszę.
- Dobry wieczór Paweł - odpowiedział mu uradowany głos spod ściany.
- Witamy, witamy - dołączyły się inne głosy. Wszystkie lekko ochrypnięte i zmęczone.
- Nasz ulubiony wolontariusz - ponownie odezwał się głos spod okna. Paweł wyciągnął Zieloną z torby i zobaczyła salę pełną starych mężczyzn w szarych strojach.
- Stęskniliśmy się za tobą - odezwał się jeden z nich.
- Ja za wami również - odpowiedział Paweł - Zobaczcie co dla was mam - dodał podając im Zieloną.
Z zaciekawieniem oglądali okładkę i przekładali kartki.
- O czym to? - zapytał ten spod okna. 
- Zaraz wszyscy się przekonamy - odparł Paweł biorąc Zieloną z powrotem do rąk i otwierając na pierwszej stronie.
Będzie mnie czytał na głos - dotarło nagle do Zielonej. Dowiem się o czym jestem!
Z wrażenia aż zatrzepotała kartkami, tak że Paweł musiał ponownie ją otworzyć na pierwszej stronie, by rozpocząć lekturę. Zielona podekscytowana zamieniła się w słuch. Paweł trzymał ją delikatnie od spodu i wodził wzrokiem po kolejnych linijkach. Odczytywał zdania spokojnym i przyjemnym głosem. Zwykle w takich momentach Zielona uspokajała się, ale tym razem zupełnie nie była w stanie. Chłonęła każde słyszane słowo, ponieważ wiedziała, że to wszystko jest o niej. Pierwszy rozdział tylko pobudził bardziej jej ciekawość, koniecznie chciała wiedzieć co będzie dalej. Paweł jednak przerwał. 

- Resztę poznamy jutro - powiedział zamykając Zieloną. Okazało się, że spędzili na czytaniu ponad godzinę, która jednak minęła tak prędko. 
- Dzięki, że wpadłeś do nas - powiedział pan spod okna - gdyby nie ty, w ogóle nie mógłbym czytać książek. Już prawie całkiem straciłem wzrok.
-Cieszę się, że mogę panu i wam wszystkim pomóc w ten sposób - odparł po prostu Paweł. Zamienił z mężczyznami jeszcze parę zdań, pytając o stan ich zdrowia i samopoczucie. Następnie włożył Zieloną do torby i żegnany uśmiechami opuścił salę szpitalną. Zielona czekała niecierpliwie na kolejny wieczór, kiedy będzie mogła poznać dalszą część swojej historii. 
Kolejne dni mijały podobnie, każdy wieczór przynosił nowe słowa i wzruszenia. Czasami wszyscy mężczyźni śmiali się z czytanej opowieści, czasami zamyślali, a niekiedy w ich oczach pojawiały się łzy. Zielona była szczęśliwa, że może odczuwać wszystkie te emocje razem ze swoimi czytelnikami. Rozumiała teraz siebie o wiele lepiej, a przez to także swoich czytelników. Gdy nadszedł czas na ostatni rozdział, było jej bardzo żal. Będzie musiała pożegnać się z sympatycznymi towarzyszami. Wiedziała jednak, że to naturalna kolej rzeczy, dlatego mimo wszystko była spokojna. 
Wreszcie Paweł zwrócił ją do biblioteki. Wyraźnie trudno było mu rozstawać się z Zieloną. Wręczając ją bibliotekarce westchnął:
- Świetnie się ją czytało. 
- Spełniła swoje zadanie? 
- Jak najbardziej, rozweseliła, wzruszyła i przyniosła nadzieję. Wkrótce znowu tu zajrzę - pożegnał się. 
Zielona wróciła na swoją półkę i zaraz opowiedziała sąsiadującym książkom, co ją spotkało przez ostatnie dni. Opisała im także swoje wnętrze, to czego dowiedziała się o sobie.
- Jak to jest znać siebie? - pytały one. 
- To wspaniałe uczucie. Wiem już jakie mam umiejętności, co mogę zapewnić swoim czytelnikom. Czuję się taka uspokojona, jakbym zawsze goniła za czymś i wreszcie to otrzymała.

Koniec

piątek, 18 kwietnia 2014

Wielkanoc 2014

Bajkonikowe dla Was życzenia:
Niechaj Wielkanoc na lepsze nas zmienia.
Niech nas otwiera –
głębszym oddechem,
bardziej szczerym żalem,
bólem,
uśmiechem.
Niech pęknie coś w środku
jak skorupka jajka,
by dobry finał

miała nasza bajka. 




I jeszcze ku pokrzepieniu serc, dawka motywacji, by więcej nam się chciało tej wiosny: 


piątek, 11 kwietnia 2014

Bajka o kotku

Na wstępie chciałam poinformować, że jest to bajka-niespodziewajka, która stanowi zaskoczenie nawet dla autorki, czyli mnie ;) Powstała dzisiaj pod wpływem potrzeby, aby pomóc pewnemu 5-letniemu dziecku zrozumieć swoje uczucia i zachowania. Bajka ma zatem charakter terapeutyczny, a jej język został dostosowany tak, by był zrozumiały dla przedszkolaka. 
A oto i bajka: 

Zobacz ten mały niebieski domek z zielonymi firankami w okienkach. Usłysz jak ze środka dobiega ciche mruczenie pogrążonych w drzemce kotów. Poczuj jak promienie wschodzącego słońca ogrzewają powietrze. Spójrz jak drzwi domku uchylają się i możemy zobaczyć kocią rodzinkę. Słychać kroki ich łapek na skrzypiącej podłodze. Poczuj, że delikatny wiatr porusza firanki w okienkach.
W tym właśnie domku mieszka Kicia. Jest ona małą kotką, o ślicznym białym futerku w brązowe łatki. Oprócz Kici rodzina składa się z: mamy Kotki, taty Kota i maleńkiej siostrzyczki Mruczki. Często odwiedza ich także babcia Kocica, która niesie pomoc w kłopotach.
Kicia uwielbia się bawić oraz grać w ciekawe gry. Jedną z ulubionych zabaw jest pogoń za kłębkiem włóczki, można go turlać i odbijać niczym piłkę. Ale do świetnej zabawy wystarczy jej nawet kawałek bibuły unoszony przez wiatr. Kicia ma też swoją ulubioną przytulankę w kształcie myszki. Tuli się do niej, gdy jest przestraszona lub smutna.
Zazwyczaj Kicia ma dobry humor, potrafi swoimi żartami rozweselić domowników. Jako starsza córeczka pomaga mamie w opiece nad małą siostrą Mruczką. Pomaga ją kąpać, asystuje podczas karmienia. Mama prosi Kicię o podanie różnych przedmiotów, co ułatwia jej zajmowanie się Mruczką. Kicia jest chętna do pomagania.
Oprócz domu ważnym miejscem dla Kici jest przedszkole, gdzie ma swoje koleżanki i kolegów. Co rano mama zaprowadza ją tam, w drodze do pracy. Potem odbiera ją tata, wracając ze swojej pracy i wspólnie udają się do domu. Na miejscu czeka już babcia, która pilnuje w czasie ich nieobecności małej Mruczki. Wieczorem cała rodzina spędza wspólnie czas, oglądają bajkę lub rozmawiają.
Kicia jest szczęśliwą kotką, trapi ją jednak pewien kłopot. Wydaje jej się, że rodzice spędzają z nią mniej czasu niż dawniej. Nie chcą się z nią bawić i często są zdenerwowani. Zdarza się, że krzyczą na Kicię lub na siebie nawzajem. W takich chwilach Kicia przytula się do swojej przytulanki myszki i cicho płacze.
Bywa i tak, że Kicia tak bardzo pragnie, aby rodzice się nią zajęli, że robi różne rzeczy, by zwrócić ich uwagę. Na przykład psuje jakąś zabawkę lub głośno miauczy. Rodzice wtedy rzeczywiście patrzą w jej stronę, a potem zaczynają krzyczeć. Przez krótką chwilę Kicia czuje się wtedy najważniejsza, ważniejsza niż wszelkie sprawy i ważniejsza nawet niż mała Mruczka. Po chwili robi się jej przykro, że rodzice uciszają ją krzykiem. Przecież ona chce tylko, żeby bawili się z nią jak dawniej.
Kicia obawia się, że kiedyś jakiś zły pies porwie ją od mamy i taty, a oni zajęci swoimi sprawami, nawet nie zauważą jej zniknięcia. Dlatego Kicia woli być niegrzeczna, wciąż mówić do rodziców, aby patrzyli na nią i pilnowali jej. Strach przed groźnym psem jest dla Kici okropny. Przez to obawia się nawet sama spać.
Dzisiaj jednak jest słoneczna wiosenna niedziela i rodzina wybiera się na wspólny spacer. Mama prowadzi wózek z Mruczką, a tata i Kicia idą obok wdychając świeże powietrze. Wchodzą do parku, w którym jest duży plac zabaw, ze zjeżdżalnią, huśtawkami i drabinkami. Kicia przyniosła ze sobą wiaderko, grabki, foremki i wskakuje do piaskownicy, gdy tymczasem rodzice siadają na ławce, aby odpocząć. Tata kołysze wózkiem z Mruczką, która zapada w popołudniową drzemkę.
Nagle Kicia widzi nad sobą ciemny cień. Spogląda do góry, a nad nią znajduje się głowa wielkiego psa. Kicia nie zdąży nawet pisnąć, a pies porywa ją z piaskownicy i niesie między gęste drzewa w parku. Kicia jest przerażona jak nigdy w swoim życiu! Pies mnie porwał i nikt nigdy mnie nie znajdzie – myśli w duchu.
W tym momencie dobiega do niej krzyk mamy:
- Oddawaj moją córeczkę!
Mama pędzi co sił za nimi. Pies, chociaż taki duży, jest widocznie zaskoczony widokiem rozwścieczonej kocicy, bo zatrzymuje się w miejscu. Jego oczy robią się wielkie a szczęka ze zdziwienia opada w dół. Kicia wyrywa się z jego silnych łap i chowa za pniem pobliskiego drzewa. Obserwuje zza niego jak mama staje oko w oko z tym strasznym psem. Jest zdenerwowana, ma zjeżoną sierść i wysunięte pazury. 
- Chciałeś zrobić krzywdę mojej Kici! – krzyczy i podnosi groźnie łapę, by podrapać psa po nosie. Pies piszczy z bólu, kuli się i szybko ucieka. Mama rozgląda się wokół, szuka swojej córeczki. Widząc ją za drzewem, podbiega i przytula ją mocno do siebie.
- Nie pozwolę, aby ktoś zabrał cię ode mnie, jesteś moim kochanym dzieckiem – mówi gładząc futerko Kici. Trzymając się za łapki wracają na plac zabaw, gdzie pozostał tata pilnujący Mruczki. Mama i Kicia opowiadają mu o niebezpiecznej przygodzie. Tata przytula je obie, wszyscy oddychają głęboko i uspokajają się.
Kiedy wieczorem są wszyscy razem w domu, Kicia czuje się szczęśliwa, że mama obroniła ją przed porywaczem. Wie już, że rodzice strzegą jej nawet wtedy, gdy nie przebywają tuż obok niej. Natychmiast zauważyliby jej zniknięcie. Kicia prosi mamę, aby pobawiła się z nią przez pół godzinki, kiedy już mała Mruczka będzie smacznie spać. Razem turlają kłębek wełny po dywanie. Dołącza do nich tata i jest im razem przyjemnie. Wreszcie Kicia czuje się bardzo zmęczona tym długim dniem. Wskakuje do swojego łóżeczka, a mama otula ją kołderką. Kicia zamyka oczy i powoli zapada w sen.
Zobacz jak nad domkiem zapada zmierzch, niebo ciemnieje. Panuje tu cisza i spokój. Powietrze robi się coraz chłodniejsze. Nie widać już żadnych świateł. Tylko słychać mruczenie. Kotki odpoczywają przed kolejnym dniem.

piątek, 4 kwietnia 2014

Bajka: Słoik z marzeniami

Su stał na półce sklepowej wypełniony konfiturą truskawkową. Powierzchnię zaklejono mu nalepką z napisem "dżem" a otwór zamknięto szczelnie zakrętką. Niewiele pamiętał z tego co działo się zanim przywieziono go do sklepu, wspomnienia były niewyraźne i zamazane. Wydawało my się, że przez jakiś czas przesuwał się po ogromnej taśmie a nad nim nachylały się zamaskowane twarze. Potem była ciemna hala i jeszcze ciemniejszy magazyn. Inne słoiki wspominały też o jakimś czyszczeniu, wyparzaniu, dezynfekcji. Wszystkie te słowa brzmiało nieprzyjemnie i złowrogo. Su nie chciał nawet myśleć, że coś takiego mu się przytrafiło.
- Co się z nami teraz stanie? - zapytał swoich towarzyszy.
- Ktoś nas zabierze stąd, wyjmie dżem, a nas wyrzuci - odpoweidział słoik po lewej stronie.
- Jak dobrze pójdzie do wyrzuci nas do kosza z samym szkłem i wtedy wrócimy tu, może już nie będziemy słoikami, ale czymś innym, też ze szkła - odpowiedział słoik z prawej.
- Nie ma innej możliwości? - chciał wiedzieć Su.
- Jest jeszcze taka opcja, że zatrzymają cię w domu i zamkną w tobie domowe przetwory - odpowiedział słoik z ogórkami, stojący na półce powyżej.
- Chyba że ktoś cię stłucze - roztaczał smutną wizję słoik po lewej.
- Wtedy też mogą cię przetopić na nowe rzeczy - pocieszał ten po prawej.
- Tak czy inaczej, tego jeszcze nie wiadomo, zależy gdzie trafimy - podsumował słoik z ogórkami.
Su czekał więc niecierpliwie na to, co stanie się z nim dalej. Umilał sobie czas obserwowaniem osób które przechodziły przez sklep. W rękach trzymali koszyki albo pchali duże, metalowe wózki. Dzieci kręciły się niespokojnie a rodzice upominali je, aby nie stłukły niczego. Su stał co prawda w pierwszym rzędzie słoików, jednak na niższej półce, na wysokości pasa dorosłego człowieka. Rzadko ktoś rzucał spojrzenie w tamtą stronę. Nie tracił jednak nadziei, ponieważ oczekiwał przygody.
Wreszcie złapały go jakieś miękkie i ciepłe rączki.

- Mamo, zobacz dżem truskawkowy! Kupmy go, proszę! Nasze już się skończyły - krzyczał donośny dziewczęcy głosik, biegnąc a stronę plastikowego koszyka i mamy. Łapki zaciskały się mocno na szkle słoika.
- Dobrze, weźmy - zgodziła się w roztargnieniu mama dziewczynki, przeglądając kartkę z listą zakupów.
- Będzie do naleśników! - ucieszyła się córka i włożyła Su między pozostałe produkty. Su poczuł pod sobą twarde i nieregularne podłoże. Okazało się, że to ziemniaki. Po chwili obok wylądowały miękkie bułki i butelka mleka. Następnie Su stracił rachubę, jakie produkty znajdują się w koszyku, bo coś podłużnego przesłoniło mu widok. Mógł teraz obserwować świat przez szpary w ścianie koszyka, lecz nie na długo, bo później znalazł się w płóciennej torbie. Podczas podróży do nowego domu poczuł się tak zmęczony, że zapadł w lekką drzemkę.
Nie wiedział jak długo spał, ale kiedy obudził się zobaczył wokół siebie zalaną popołudniowym słońcem kuchnię, z ładnymi drewnianymi meblami.
Jak tu pięknie - pomyślał - mógłbym tu zostać na zawsze.
Z uwagą śledził, jak mała dziewczynka i jej mama przygotowują obiad. Na kuchence gotowała się aromatyczna zupa (a w niej te ziemniaki, na których leżał w koszyku), w powietrzu unosiła się chmura mąki i hałasował mikser. Su poczuł jak mąka osiada mu na wieczku tworząc cienką warstwę. Dziewczynka ponownie złapała go w swoje silne, dziecięce rączki i próbowała odkręcić zakrętkę. Siłowała się z nim chwilę, Su czuł jak ręce napierają na jego ścianki, miał wrażenie, że zaraz pęknie. W końcu mama przejęła od córki słoik i jednym sprawnym ruchem otworzyła go. Su odetchnął z ulgą i rozluźnił się po chwilowym napięciu.
- Proszę - powiedziała podając dziewczynce. Mała wyjęła z szuflady maleńką łyżeczkę i z jej pomocą wyciagnęła odrobinkę dżemu.
- Bardzo dobry - skomentowała - nie taki jak domowy, ale też smaczny.
Postawiła Su na stole, obok masy na naleśniki. Łyżeczka pozostała w środku, taka gładka i chłodna.
Zapach zupy w kuchni był coraz bardziej intensywny, Su nigdy wcześniej nie miał okazji wdychać tyle aromatów. Sklep pachnie środkami do czyszczenia i czasem roznosi się w nim zapach pieczywa. Tutaj to jednak było co innego, prawdziwe jedzenie które powstawało na jego oczach. Później zaczeły się smażyć naleśniki, pachniały jak delikatne biszkopty. Mama uchyliła okno i do kuchni wtargnął podmuch świeżego powietrza.
Su był ożywiony i chłonął każdą chwilę. Patrzył jak dżem rozprowadzany jest na cienkich plackach, a one składane w trójkąty. Dżem spływał dziewczynce po brodzie, a ręce kleiły się do sztućców. Mamie jedzenie szło sprawniej, cóż, miała w tym więcej doświadczenia. Potem do kuchni wszedł brat dziewczynki, który właśnie wrócił ze szkoły, oraz tata dzieci. Wszyscy razem robili jeszcze więcej przyjemnego zamieszania. Su słyszał szum ich rozmów, ledwo nadążał aby wyłapywać słowa, wśród stukania talerzy, łyżek, widelców i kubków. Przekazywali sobie Su z rąk do rąk, czuł na sobie ich dłonie, jedne większe, inne mniejsze, silniejsze i słabsze, o skórze delikatnej i bardziej szorstkiej. Podobnie działo się z półmiskiem naleśników i innymi rzeczami na stole.
Wreszcie wszystko się uspokoiło. Tata sprzątał ze stołu, mama starła go za pomocą ściereczki. Naczynia wylądowały w zlewie. Wtedy ktoś podniósł Su do góry.
- Co robimy ze słoikiem - zapytał tata. To on trzymał teraz Su na wysokości oczu - Ma ciekawy kształt - zauważył.
- Rzeczywiście - zgodziła się mama.
- To co, nie wrzucimy go do kosza ze szkłem?
- Umyjmy go, może się przydać - zakończyła mama.
Wtedy do kuchni ponownie wpadła dziewczynka, niczym małe tornado.
- Mogę go zatrzymać?! - zapytała wyciągając ręce do Su.
- Po co ci słoik? - zapytał tata.
- Będę w nim coś trzymać albo coś z niego zrobię - wyjaśniła.
- Dobrze - zgodził się tata - Ale zaczekaj, aż go umyjemy. Na razie cały się lepi.
Su znalazł się w wilgotnym zlewie, po chwili z kranu poleciał na niego strumień letniej wody, która stawała się coraz cieplejsza, aż wreszcie niemal gorąca. Gesty płyn wylał się na jego powierzchnię, a potem było przyjemne łaskotanie gąbki z zewnątrz i w środku. W końcu świat obrócił się do góry nogami, ponieważ odwrócono Su dnem do góry, do wyschnięcia na suszarce. Świat z tej perspektywy był równie interesujący, tym bardziej że kuchnia była centrum tego domu i ciągle ktoś do niej zaglądał.
Krople spływały w dół po jego ściankach, aż w końcu znikły całkowicie. Su poczuł się taki przejrzysty i lekki. W tym momencie zrozumiał, że nie ma już na sobie kleistej etykietki. Zapadał wieczór i długie promienie zachodzącego słońca przenikały Su na wylot. Światło go wypełniało i myślał o tym, że jest teraz wolny jak nigdy dotąd. Noc przyniosła mu odpoczynek i uspokojenie po długim dniu.
Obudziło go szarpnięcie - ktoś złapał i pociągnął go z suszarki. Na wsprost dojrzał wyszczerzone w uśmiechu ząbki dziewczynki.
- Idziesz ze mną - zarządziła - Wszyscy jeszcze śpią, a ja już się wyspałam i nudzę się potwornie.
Zaniosła go przez wąski korytarz, do dziecinnego pokoju z zielonymi ścianami i firanką. Drewniane mebelki, zabawki oraz książki wypełniały pomieszczenie. Była też cała półka zapełniona skarbami, znajdowały się na niej kamyki, guziki, szyszki, szklane kulki, słowem wszystko co mała dziewczynka może gromadzić.
- Zrobię z ciebie magiczną szkatułkę - poinformowała stawiając Su na blacie biureczka. Usadowiła się wygodnie na krześle i wyciągnęła z szufladki pudełko plasteliny.
- Będziesz wygladać pięknie - komentowała wyrabiając masę w dłoniach, aby stała się miękka i plastyczna.
- Tu zrobię ci takie pomarańczowe paseczki, tu będę kropki, a tutaj spróbuję wylepić kwiatek - dziewczynka nie przestawała przebierać rękami. Z uwagą, bardzo się starając, przylepiała kolejne elementy do ścianek słoika. Su poczuł jak lepka i tłusta plastelina oblepia jego szklaną powierzchnię. Było to zupełnie nowe doznanie, całkiem miłe. Tak jakby ktoś szył mu ubranie na miarę. To o wiele lepsze niż kolejna identyczna nalepka z napisem.
Będę zupełnie wyjątkowy dla tej dziewczynki - ucieszył się w duchu Su.

Kwadranse mijały a dziewczynka nie przerywała pracy, dobierając coraz to nowe kolory do wzorów. Wreszcie odsunęła Su na odległość ramienia i podeszła z nim do małego lusterka, które wisiało na ścianie.
- Zobacz jaki jesteś śliczny - przemówiła do niego z czułością - Oto nowy Pan Słoik!
W odbiciu ujrzał swoją pękatą powierzchnię pokrytą tęczą barw o różnorodnych kształtach, jakie tylko wyobraźnia dziecka jest w stanie stworzyć.
Nazywam się Su - chciał powiedzieć do niej, ale jego szklane ciało nie potrafiło porozumiewać się ludzką mową. To że nie rozumiesz tego co mówię, nie oznacza że nie możemy się przyjaźnić - pomyślał. Wręcz przeciwnie, dałaś mi nowe życie i jestem ci za to bardzo wdzięczny, dziewczynko.
- Będziesz pilnował skarbów Klary - powiedziała stawiając Su na półce wśród jej cennych znalezisk.
Ach, więc masz na imię Klara, piękne imię - zadumał się Su, ucieszony, że tak świetnie rozumieją się bez mowy.
Klara zgarnęła z półeczki drobne przedmioty, kulki i guziki i wsypała je do wnętrza słoika. Takie było jego zadanie - pilnowanie skarbów, aby nie spadły, nie rozsypały się ani nie zgubiły.
Koniec