piątek, 30 maja 2014

Bajka o zgubionej monecie

Dziś będzie przerwa w opowieści o podróżach Bajkonika, w zamian za to powstało krótkie opowiadanie o tym, jak to jest coś stracić. Na pewno każdy coś w życiu zgubił, utracił czy zepsuł nieodwracalnie. Skutki takich sytuacji są różne, a mogą być na przykład takie: 



Asia zgubiła pieniądze. Właściwie to była jedna moneta o wartości 5 złotych. Mama wręczyła ją Asi wieczorem, aby rano idąc do szkoły mogła kupić sobie drugie śniadanie. Mama miała wyjść bardzo wcześnie i nie zdążyłaby przygotować kanapek dla córki, dlatego zadbała o nią dając jej pieniądze. Asia długo trzymała w ręku monetę, aż stała się ciepła, potem włożyła ją do kieszeni dżinsów, następnie przełożyła do specjalnej przegródki w plecaku. Może potem jeszcze coś z nią zrobiła? Zupełnie mogła sobie przypomnieć. Wychodziła do koleżanki z sąsiedniej klatki, może wtedy 5 złotych wysunęło się z kieszeni? Ale przecież wcześniej włożyła je do plecaka, była o tym przekonana. Pamięć czasem zawodzi, widać i w tym przypadku tak było.
Jest poranek, a Asia w panice poszukuje pieniążka. Robi jej się ogromnie przykro, bo nie będzie mogła sobie kupić ani drożdżówki, ani soku, ani gumy do żucia. A przecież już zaplanowała do którego uda się sklepu i na co jej wystarczy ta kwota. Ze złości tupie nogą i wyrzuca z plecaka wszystkie książki, zeszyty i przybory do pisania. Przetrząsa plecak dokładnie, kieszonka po kieszonce, wszystkie zakamarki. Wreszcie chowa rzeczy z powrotem, zasuwa plecak i wrzuca go na plecy. Już niewiele czasu zostało jej na dojście do szkoły.
Idzie chodnikiem, kopiąc kamyki które znajdują się na jej drodze. Rano zjadła płatki z mlekiem, ale to nie wystarczy na długo. Mija sklep, w których chciała dokonać zakupów i łzy napływają jej do oczu. Jest smutna i zła na siebie.
Wchodzi do szkoły, wita się z koleżankami.
- Asia, co masz taką minę? - pyta Paulina.
- Bo zgubiłam piątaka - przyznaje Asia.
- Oj, to okropne. Ale nie martw się, może znajdziesz - pociesza ją koleżanka.
- Szukałam wszędzie. Miałam sobie kupić śniadanie i w ogóle - rozżala się Asia.
- Daj spokój, coś wymyślimy - odpowiada Paulina i wyciąga Asię z szatni do sali na lekcje.
W trakcie zajęć Asia prawie zapomina o swojej zgubie, bo jej głowa zajęta jest czymś innym. Krótkie przerwy też szybko uciekają, Asia gra w gumę z koleżankami i plotkuje. Potem jednak przychodzi długa przerwa, część osób kieruje się do stołówki na obiad, skąd dochodzi zapach zupy. Ci którzy nie jadają w szkole obiadów wyciągają swoje kanapki i przekąski. Brzuch Asi boleśnie kurczy się z głodu i znów czuje złość do siebie za to, że jest taka roztrzepana.

- Asia, trzymaj jabłko - to Paulina niespodziewanie wkłada jej owoc do ręki.
- Dzięki, nie trzeba - zawstydzona Asia próbuje zwrócić koleżance podarunek.
- Daj spokój, przecież wiem, że nie masz dziś śniadania, a na pewno jesteś głodna. Zobacz ja mam kanapkę i w zupełności się nią najem.
- Dziękuję - uśmiecha się Asia i ze smakiem wgryza się w soczyste jabłko. Siedząc na szkolnym korytarzu, rozmawiają, jedzą i żartują. Kiedy Asia kończy chrupanie, podchodzi do śmietnika z ogryzkiem. Kiedy odpadek zostaje wrzucony, odwraca się i widzi, że klasowy rozrabiaka Franek idzie w jej kierunku z paczką małych rogalików.
- Masz Aśka, bo się nie najadłaś - częstuje ją. Asia nie wierzy własnym oczom, przecież Franek zwykle dokucza wszystkim dziewczynom, a tu nagle częstuje ją swoim śniadaniem.
- Nie trzeba, dzięki - powtarza wymówkę.
- No bierz, nie wstydź się - nalega Franek i podsuwa jej paczkę pod sam nos. Asia sięga po ciastko, nie jest jeszcze pewna czy to nie kolejny żart chłopaka. Ale nie, ciastko jest jak najbardziej jadalne.
- Weź jeszcze jedno - nagabuje Franek - ja już się najadłem.
- To miłe z twojej strony - mówi Asia sięgając po drugiego rogalika - nie spodziewałam się - dodaje.
- Też kiedyś przyszedłem bez śniadania - wyjaśnia Franek ściszonym głosem - W ogóle nie mogłem się skupić w szkole.
Sam zjada ostatnie ciastko, wyrzuca puste opakowanie do kosza, po czym wraca do kolegów skupionych w rogu korytarza. Asia sadowi się z powrotem koło Pauliny.
- O czym z nim gadałaś? - dopytuje.
- O tym, że też  kiedyś był głodny. Chyba nas podsłuchał jak mówiłam ci, że nie mam co jeść - wyjaśnia Asia.
Kolejne lekcje mijają spokojnie, na koniec klasa ma w-f. Chłopaki grają na boisku z nogę, dziewczyny odbijają piłkę przez siatkę. Asia cieszy się, że ma siłę grać z koleżankami, pewnie nie byłoby tak kolorowo, gdyby nie jabłko Pauli i ciastka od Franka.
Kiedy wraca do domu tą samą drogą co poprzednio, nie jest już ani smutna ani zła. Była w trudnej sytuacji, ale mogła liczyć na pomoc najlepszej koleżanki. Większym jednak zaskoczeniem było to, że pomógł jej także łobuziak Franek. Uśmiechając się do siebie mija sklep, który jeszcze parę godzin temu wzbudzał w niej takie przykre uczucia.

Asia podzwaniając kluczami, rusza szybszym krokiem do domu.

Koniec



Trzeba stracić grunt pod nogami, aby nauczyć się latać.
Trzeba stracić kontrolę, aby zatańczyć.
Trzeba stracić nauczyciela, aby w pełni pojąć to, czego nas nauczył.
Na chwilę po stracie zostaje ogromna przestrzeń, którą trudno wypełnić.
Potem pojawia się coś nowego, co wypełni pustkę, przepoczwarzy w nową jakość.
Strata jest szansą na rozwój.

piątek, 23 maja 2014

Bajka o marzycielu cz. 4: Rzeczy nie zawsze są takie, jakie wydają się na pierwszy rzut oka

Bajkonik oddalał się od wioski, a im dalej się znajdował, tym bardziej opuszczało go odrętwienie, w jakie wpadł podczas pory deszczowej. Mimo iż droga pięła się coraz mocniej pod górę, to przez chwilę nawet podbiegł szybciej, tak by rozruszać wszystkie mięśnie i kości.
Muszę kiedyś wrócić do tej wioski, najlepiej podczas ciepłej pory - myślał sobie przebierając kopytkami. 
Wznosił się coraz wyżej, czasami łapał zadyszkę, wtedy zatrzymywał się na postój i odpoczynek. Wciąż podążał za biegiem strumienia, a więc nie brakowało mu wody do picia. Miejscami strumyk był mocno zarośnięty krzakami lub zwieszały się nad nim połamane konary, wtedy Bajkonik musiał je obchodzi, nie tracąc przy tym kontaktu z delikatnym, jednostajnym szumem wody.
W pewnym momencie, po raz kolejny przeciskając się przez gąszcz, potknął się nagle i wpadł w coś miękkiego i lepkiego. Pomyślał, że to splątane liany i próbował prędko się podnieść, jednak to coś oblepiło go jak kleista siatka. Kucyk bezradnie zawisł na owej sieci, kilka centymetrów nad ziemią, nie mogąc wyswobodzić żadnej kończyny. Wierzgał więc bezradnie i kręcił się, licząc że ta dziwna sieć zerwie się i pęknie, uwalniając go.
Co to może być? - zastanawiał się - Wygląda jak wata cukrowa, ale skąd ona wzięłaby się w dżungli? Czy to jakaś nieznana roślina? 

Zmęczony próbami wydostania się na wolność, zaprzestał gwałtownych ruchów. Chciał skupić myśli nad wyjściem z opresji. Kiedy jednak wisiał bezczynnie, poczuł że sieć sama się porusza, jakby ktoś nią kołysał z daleka. Wytężył słuch i doszły do niego odgłosy cichego i szybkiego stąpania, a także strzępy ożywionych rozmów. Wkrótce przekonał się kim były zbliżające się postacie, bo jedna z nich zawisła tuż nad jego głową.
- Dzień doberek - odezwał się ogromny pająk wpatrzony w Bajkonika kilkoma rzędami oczu. Skołowany i wystraszony kucyk nie wiedział w którą z par oczu ma patrzeć, zwłaszcza że pod nimi pająk miał jeszcze mniej przyjemnie wyglądające szczękoczułki. Wydał więc z siebie jedynie przeraźliwy jęk.
- Nie krzycz, mały - uspokoił go głos z lewej strony, należący do nie mniej wielkiego pająka.
Bajkonik rzucał niespokojne spojrzenia próbując policzyć napastników, doliczył się pięciu. Wiedział jednak, że wpadając w tę lepką pajęczynę, nawet z jednym nie miałby szans. Tym bardziej, że pająki były niewiele mniejsze od Bajkonika.
- Ratunku!!! - zaczął krzyczeć Bajkonik. To jakiś koszmar – pomyślał jednocześnie.
- Uspokój się - usłyszał znów jeden z głosów - nie zrobimy ci krzywdy, ale musimy cię zabrać z nami - i zarechotał po pajęczemu stukając swoimi długimi szczękami.
Pająki zwinnie wytworzyły więcej kleistej substancji i owinęły Bajkonika w kokon. Kucyk czuł się jak w ciasnym śpiworze. Jak na upiornym biwaku - pomyślał - tylko że jestem zaproszony jako przekąska.
Dwa pająki wrzuciły sobie tobołek z Bajkonikiem na grzbiety, a trzy pozostałe asekurowały transport. Wspólnie wspięli się na drzewa i po ich rozłożystych gałęziach wędrowali w głąb niezbadanej puszczy.
Bajkonik zamknął oczy i próbował przenieść się do krainy fantazji, która zawsze dawała mu ukojenie w ciężkich chwilach. Teraz jednak nie mógł zapanować nad przerażonym umysłem. Przypominały mu się wszystkie baśnie i legendy o pożeranych dzieciach.
Głowa kucyka, która jako jedyna wystawała z kokonu kołysała się na boki z każdym stąpnięciem pajęczej kończyny. Nagle kołysanie ustało, a Bajkonik poczuł, że napastnicy opuszczają go ostrożnie na ziemię.
- Sprawa wygląda tak... - zaczął mówić jeden z pająków, ale zaraz przerwał mu inny.
- Stan, jakiś ty niewychowany, może najpierw przedstawimy się naszemu gościowi? Jestem Taran, a to moja siostra Tula - powiedział uprzejmie i wskazał odnóżem na pajęczycę o odwłoku w fantazyjny czarno-czerwony wzór. Tula dygnęła i rzekła cieniutkim głosem:
- Bardzo nam miło cię gościć. Ten pierwszy kolega, to Stan, jest dość porywczy, ale dobry z niego facet.
- A ja jestem Arah - odezwał się kolejny.
- A ja Arandea - to z kolei kolejna pajęcza dama zamrugała do Bajkonika - Czy możemy poznać imię naszego gościa? – padło pytanie.
- Zjecie mnie, tak? - wydyszał tylko kucyk, który leżał bez ruchu na boku.
- Ależ skąd, naprawdę nie brakuje nam much i komarów do jedzenia - wyjaśnił Taran, który chyba przewodniczył tej grupie.
- Więc po co mnie złapaliście? - dopytywał nieufnie Bajkonik.
- Potrzebujemy widowni - odpowiedziała tajemniczo Arandea i rzuciła mu coś, co w pajęczym świecie zapewne uchodziło za uroczy uśmiech.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnimy - obiecali, po czym delikatnie rozplątali okalającą kucyka sieć i postawili go na nogi. Bajkonik zdał sobie sprawę, że są na dnie doliny o stromych ścianach, z której nie mógłby wydostać się o własnych siłach.
- Może porozmawiamy o wszystkim przy kolacji - zaproponowała Tula, kiedy Bajkonik rozmasowywał obolałe po tej niesamowitej podróży mięśnie.
- Świetna myśl - zgodzili się inni i rozpierzchli się wokół. Po chwili przynieśli duży stół, a Arandea nakryła go wyplecionym naprędce koronkowym obrusem. Na nim zjawiły się misy pełne dziwnych, nieznanych Bajkonikowi dań. Kiedy pająki zasiadły wokół stołu i podsunęły mu siedzisko, poczuł się nieco swobodniej. Chociaż potrawy nie wzbudzały jego entuzjazmu, to jednak pozwolił aby Tula nalała mu na talerz gorącą zupę. Spróbował jej ostrożnie i okazała się kwaskowata w smaku, całkiem jednak smaczna. Potem odważył się poczęstować chrupiącymi kulkami.
- Mam nadzieję, że przypadła ci do gustu nasza kuchnia - zagaił Stan.
- Jest bardzo... egzotyczna - odparł Bajkonik - nigdy czegoś takiego nie jadłem.
- Jemy głównie insekty - wyjaśnił Arah - ale potrafimy je tak przyrządzić, że smakują nieziemsko.
- Rzeczywiście - przyznał Bajkonik, chrupiąc kolejną kulkę - nie zgadłbym, że to mucha.
- Myślę, że pierwsze lody mamy przełamane - odezwał się Taran - dlatego wyjaśnijmy Bajkonikowi, po co go porwaliśmy. Otóż, drogi nasz gościu, przygotowujemy się do zawodów akrobatycznych. Umiemy różne cuda z użyciem pajęczyn. Chcemy wygrać te zawody i udowodnić wszystkim, że pająki wcale nie są takie straszne.
- Aha, rozumiem. W jaki sposób ja wam mam pomóc? - zainteresował się Bajkonik.
- Po prostu powiesz jak podobają ci się nasze występy.
- Dlaczego akurat ja? - nie mógł zrozumieć kucyk.
- Kwestia przypadku, że to ty akurat wpadłeś w naszą sieć. Tak się składa, że bardzo rzadko ktoś zapuszcza się w te rejony. Dlatego musieliśmy uciec się do podstępu, aby zdobyć chociaż jednego widza. Poza tym chyba nikt nie przyszedłby do naszej doliny z własnej woli - wyjaśniał dalej Taran.
- Wszystko jasne - zgodził się kucyk.
- Powiedz nam jeszcze, co cię sprowadziło w tak dziką część dżungli? - zaciekawiła się Arandea.
Bajkonik opowiedział im o tym, dlaczego ruszył w podróż i jak droga zaprowadziła go aż tutaj.
Kiedy wszystko zostało wyjaśnione, pająki rozpoczęły swoje widowisko. Najpierw rozciągnęli sieć wysoko w górze i wtedy zaprezentowali umiejętności, o jakich nie śniło się nikomu. Były tam pojedyncze, podwójne i potrójne salta, lądowania ze szpagatem, obroty, rzuty. Pająki wirowały na pajęczynie wykonując prawdziwy podniebny balet. Żadne cyrkowe sztuczki na trapezie nie mogły się równać z tym, co działo się na oczach Bajkonika. Kiedy pająki zgrabnie wylądowały na ziemi tuż przed nim, bił im brawo i krzyczał zachwycony:
- To było przepiękne, w życiu czegoś takiego nie widziałem! Jesteście bezkonkurencyjni!

Pająki uśmiechały się dumne i zadowolone z reakcji Bajkonika.
- Na pewno wygracie te zawody - zapewnił ich kucyk.
- Tylko jak przekonać widzów, aby w ogóle zechcieli na nas patrzeć, a nie uciekli w popłochu? - zasępił się Stan.
- Myślę, że coś da się zrobić - odpowiedział Bajkonik - Na przykład namalujemy plakaty, które będą informować kim jesteście.
- Niezła myśl - odparła Tula - Potrafiłbyś zrobić dla nas coś takiego?
- Jeśli mi pomożecie, to pewnie - zgodził się chętnie Bajkonik, który już nawet zapomniał o strachu jaki wzbudzały w nim pająki, jeszcze parę godzin temu. Pająki rozpierzchły się w poszukiwaniu potrzebnych do wykonania plakatów materiałów. Zanim zapadł zmierzch przynieśli arkusze papieru, farby i pędzle.
- Przystąpimy do pracy od rana - zarządził Taran - a tymczasem trzeba wypocząć.
Bajkonik spał tej nocy w uplecionym specjalnie dla niego hamaku. Lekko kołysząc się na boki, czuł się jak w swoim domowym legowisku, w którym spędzał radosne godziny na bujaniu w obłokach. Tym razem także puścił wodze fantazji i wymyślił wesołą rymowankę, która będzie zachęcać do oglądania pajęczego widowiska:
My, przyjazne pajęczaki,
Umiemy latać niczym ptaki,
Robić salta i szpagaty,
Każdy ma coś z akrobaty!
Nie wierz w pomówienia, plotki,
Że zjadamy małe kotki
I że porywamy dzieci,
Wrzuć te bzdury wnet do śmieci.
Dowodów na to mamy dość,
Że pająk to fajny gość.
Aby zobaczyć to wszystko,
Przybywaj na widowisko!
Zasnął spokojnie oczekując kolejnego dnia.
Kiedy tylko nastał świt wszyscy razem ruszyli do pracy. Bajkonik pokazał swoim nowym kolegom jak wyobraża sobie plakat, narysował im próbną wersję i zaprezentował stworzony w nocy wiersz. Pająki zaproponowały kilka poprawek i zaraz przystąpili do dzieła. Kucyk wpisywał sporządzone teksty, Tula i Arandea szkicowały obrazki, a chłopaki wypełniali je kolorami. Szło im to sprawnie i wkrótce cała dolina usłana była gotowymi plakatami, które miały za zadanie wyschnąć. Ponownie zasiedli do wspólnego posiłku, a tym razem pojawiły się na stole także owoce. Bajkonik wzruszył się, że jego gospodarze starają się o niego dbać.
- Myślę, że powinieneś zajmować się robieniem takim plakatów na większą skalę - zauważył Aran.
- Też mi się tak wydaje - przyznali inni.
- Masz świetne pomysły, no i te teksty, które piszesz bardzo przyciągają uwagę.
- Zastanowię się nad tym - obiecał im Bajkonik. Musiał przyznać sam przed sobą, że wykonywanie afiszy sprawiło mu dużo radości. Czy to jednak jest coś, co chciałby robić w życiu? Na to pytanie na razie nie umiał sobie odpowiedzieć.
Następnego dnia pająki miały wyruszyć do mniej dzikiej części dżungli, w celu porozlepiania plakatów, ponieważ dzień zawodów zbliżał się wielkimi krokami. Obiecali również, że odprowadzą Bajkonika w dowolnie wybrane przez niego miejsce.
- Chciałbym, żebyście odprowadzili mnie tam, gdzie się po raz pierwszy spotkaliśmy - poprosił ich kucyk.
Pająki uplotły coś w rodzaju koca i w nim wyniosły Bajkonika poza niedostępną dolinę, a dalej po konarach drzew, tak jak to miało miejsce poprzednio.
Wysadzili go z koca, tak jak ich poprosił. Nastąpiło pożegnanie, w czasie którego Bajkonik przełamał swoje obrzydzenie i przytulił każdego pająka po kolei. Pozwolił nawet aby Tula i Arandea ucałowały jego policzki.
Odchodząc żegnany machaniem 40 kończyn, myślał o tym, jakich fajnych ma teraz znajomych, do których nigdy jednak nie odważyłby się podejść pierwszy.

CDN.

PS. Inspirację dla tego odcinka stanowił pewien obrazek z pająkiem, powieść "Tarantula" oraz poniższa piosenka:


PS2. Mam nadzieję że obrazki wreszcie wyglądają na bardziej "wykończone"

sobota, 17 maja 2014

Bajka o marzycielu: Bajkonik uczy się czekać (cz. 3)

Bajkonik oddalał się systematycznie od chatki Jagi, wybijając kopytkami rytm dla nowej melodii swojego kucykowego życia. Jego oczy ślizgały się po wilgotnej puszczy, przyszło mu do głowy, że to gęsty i kolorowy las, dawno tak o nim nie myślał. Teraz jakby zauważał w nim więcej życia, a przecież dżungla nie uległa zmianie - to tylko Bajkonik spoglądał na wszystko uważniej, widział więcej i czuł mocniej niż przed wyruszeniem w podróż.
Spomiędzy gałęzi nad głową kucyka gdzieniegdzie widać było jasne niebo. Bajkonik wiedział, że zbliża się pora deszczowa i niedługo nastąpi cały miesiąc intensywnych opadów, po których roślinność jeszcze bardziej się zazieleni.
Długo nie spotykał nikogo na swojej drodze, obawiał się nawet, że może zabłądził i chodzi w kółko. Wciąż jednak podążał wzdłuż strumienia, nie mógł więc zboczyć z wybranej trasy. Wreszcie po kilkudniowej wędrówce, znalazł się na skraju niewielkiej wioski. Składała się kilkunastu domków pokrytych dachami z palmowych liści. Wokół domków kręciły się postacie o oliwkowej skórze i kręconych włosach. Bajkonik podziwiał ich kolorowe stroje i spokojne ruchy, kiedy wykonywali różne czynności w swoich gospodarstwach. Widząc kucyka dzieci podbiegły do niego z piskiem i zaczęły głaskać jego aksamitne futerko i przytulać. Bajkonik uśmiechał się do nich i zagadywał nieśmiało, prędko dowiedział się, że wioska nosi nazwę Koleo i wszyscy jej mieszkańcy przygotowują się obecnie do pory deszczowej.
- To już lada dzień, Bajkoniku zostaniesz z nami na ten czas?

Bajkonik stwierdził, że dobrym pomysłem będzie skorzystanie z zaproszenia. Dzieci zaciągnęły go do jednej z chat, która obecnie stała pusta. Weszli do środka, domek składał się z jednego pomieszczenia, miał dwa duże okna, jeden stolik z krzesłami a podłogę przykrywała pleciona mata.
Za dziećmi przyszli ich rodzice, równie serdecznie witając kucyka. W miejscowości rzadko zjawiali się goście, dlatego zawsze było to wielkie wydarzenie. Przynieśli koce i poduszki, aby mógł wygodnie się urządzić w swoim schronieniu. Zaproszono go także na wieczorne spotkanie przy ognisku na środku osady, połączone z kolacją i tańcami.
- Jesteście wspaniali - podziękował im Bajkonik.
Dzieci nie chciały opuścić go nawet na moment, kucyk po paru dniach bez towarzystwa wreszcie nie był samotny.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Gdzie mieszkasz?
- Dlaczego wędrujesz?
Wypytywały go o wszystko a on cierpliwie im odpowiadał. Potem gdy na dworze zrobiło się ciemno, poszli razem za blaskiem ogniska. Czekały tam już misy pełne owoców i dzbany ze świeżymi sokami, a także cienkie jasne placki. Bajkonik jeszcze raz opowiedział wszystkim o celu swojej podróży. W zamian dowiedział się wiele o życiu mieszkańców, że zajmują się na co dzień uprawą zbóż i roślin, a także zbieraniem owoców. Niektórzy wyplatają kosze lub tkają piękne kolorowe szaty, na które zwrócił uwagę na początku. Ktoś chwycił za bębenek, ktoś inny za flet i powietrze napełniło się spokojną, rytmiczną muzyką.
- Bajkoniku, opowiedz nam jakąś historię - poprosiła jedna dziewczynka, w zabawnym turbanie na maleńkiej główce.
- Dobrze - zgodził się Bajkonik i ze zdziwieniem stwierdził, że wszyscy zamilkli. Lekko zmieszany, rozpoczął opowiadanie. Mieszkańcy wioski słuchali w skupieniu, wpatrując się w niego lub w płonące w ognisku polana. Reagowali na jego słowa śmiechem i poruszeniem, a kiedy skończył natychmiast rozpętała się dyskusja i komentarze.
Kilka osób poderwało się do tańca, a dźwięki instrumentów stały głośniejsze. Bajkonik nigdy do tej pory nie tańczył, ale dzieci pomogły mu przełamać obawy wyciągając go z miejsca. Początkowo spokojnie, coraz bardziej jednak się rozkręcał, aż w końcu rozluźnił się i zapomniał o całym świecie. Zmęczony pląsami, usiadł ponownie i zjadł kilka pysznych owoców. Odprowadzany ciepłymi słowami poszedł do przeznaczonej dla niego chaty, a tam ułożył się wygodnie na macie i nakrył kocami.
Obudził się czując na sobie czyjeś spojrzenia. To ciekawskie dzieci zaglądały przez okienko i czekały na jego pobudkę. Widząc że kucyk otworzył oczy, bez skrępowania ruszyły do środka. Najwyższy chłopiec przyniósł mu koszyk ze śniadaniem.
Wyszli na poranne słońce. Jego nowi towarzysze bardzo chcieli pokazać mu swoją wioskę. Chodził więc z nimi z miejsca na miejsce, podziwiał równe grządki, których doglądali ich rodzice, przyglądał się ich pracy. Bardzo podobało mu się specjalne urządzenie do wyciągania wody spod ziemi, jakie skonstruowali. Zaglądali razem do domków, w których toczyło się codzienne życie, trwało tam gotowanie, wyplatanie, tkanie, sprzątanie. Bajkonik przyłączył się do grupy tubylców, która ruszyła zbierać owoce w dżungli. Miał wprawę we wdrapywaniu się na drzewa, co okazało się przydatne. Zbierali teraz większe zapasy na czas pory deszczowej. Kosze prędko się napełniały. Bajkonik chciał odwdzięczyć się tym ludziom za ich ciepłe przyjęcie.
Dzień minął bardzo szybko, bo był wypełniony pracą. Wieczorem nastała chwila spokoju, wtedy dzieci znów zebrały się w jego domku, rozsiadły wygodnie na podłodze i poprosiły o bajkę na dobranoc. Bajkonik opowiedział im bajkę o swojej przyjaciółce Jadze.
Przez kolejne dni kucyk nadal pomagał jak mógł mieszkańcom Koleo, dużo czasu spędzał także z dziećmi na zabawie i opowieściach.
Podobało mu się, że mieszkańcy z takim szacunkiem traktują rośliny. Na drzewa wspinali się tak, aby ich nie pokaleczyć. Siali zboże, sadzili warzywa i pilnie ich doglądali. Parę razy udało mu się podsłuchać jak przemawiają do nich, by lepiej rosły. Bajkonik chciał sam zadbać w ten sposób o jakąś roślinę, dlatego zostawił sobie pestkę z owocu aby zasadzić ją w swoim domku. Pewna starsza kobieta ofiarowała mu w tym celu glinianą misę i udzieliła kilku wskazówek.
- Oczyścisz pestkę z resztek owocu i włożysz do wody na noc. Wysypiesz dno misy kamyczkami, a resztę uzupełnisz ziemią. W środku powinna znaleźć się pestka, tą stroną ku górze – wskazała palcem ostrzejszy koniec - Zrozumiałeś?
- Tak.
- Dobrze. Będzie podlewał roślinkę co siedem dni, a za jakieś 3 tygodnie powinna wzejść.
- Trzy tygodnie? To strasznie długo - zmartwił się kucyk.
- To czas potrzebny roślinie, aby obumarła i odżyła na nowo.
- Będę więc czekał - obiecał kobiecie.
- A jak roślina podrośnie, to przesadzisz ją na dwór.
- Nie mogę jej trzymać w doniczce? - dopytywał nie rozumiejąc.
- Lepiej będzie jeśli zwrócisz jej wolność. Chciałbyś żeby ciebie ktoś więził bez potrzeby? - cierpliwie wyjaśniała kobieta.
Bajkonik przypomniał sobie jak bardzo nie chciał aby rodzice narzucili mu swoją wolę.
- Jasne, że nie. Rozumiem że roślina też pragnie wolności.
Wziął misę i zrobił tak, jak powiedziała kobieta. Asystowały mu jak zwykle wioskowe dzieci. Postawił misę na stoliku, wcześniej podsuwając mebel do okna, aby roślina miała dostęp do światła.
Rozpoczęła się pora deszczu, z nieba lały się strugi. Wszystko w wiosce jakby zwolniło bieg. Mieszkańcy pozostawali w swoich domkach, a główną rozrywką były wzajemne odwiedziny. Bajkonik okazał się nieocenioną pomocą w tym trudnym czasie, ponieważ wieczorami opowiadał swoje historie spragnionym wrażeń tubylcom. W ciągu dnia jednak często się nudził. Dnie ciągnęły się wśród opadów, wiatr szarpał drzewami. Czasami grzmiało. Bajkonik wpatrywał się w swoją roślinkę, ta jednak ani drgnęła. Przemawiał do niej, opowiadał jej historyjki, lecz ona pozostawała niema. Wymyślił nawet bajkę o zasadzonym ziarenku, które nie mogło odnaleźć drogi na powierzchnię do światła. Koleańczycy śmiali się z tej bajki serdecznie, ponieważ o wiele lepiej znali się na roślinach i wiedzieli, że obawy Bajkonika są bezpodstawne. Roślina po prostu potrzebowała czasu, nie dało się tego przyspieszyć.
Na dworze było ponuro i taki też stał się nastrój kucyka. Myślał o swojej rodzinie, która siedzi teraz wspólnie w domku przy plaży i zapewne również go wspomina. Słuchając bębniących o dach kropel deszczu, marzył żeby roślinka wychyliła się i dała mu znak, że wszystko jest w porządku i wróci do domu, znając swoje przeznaczenie.
Dzieci coraz częściej zbierały się w jego chatce, ponieważ im również brakowało ciekawych zajęć. Rodzice natomiast stali się bardziej drażliwi. Bajkonik grał z dzieciakami w różne gry i układał puzzle, śmiejąc się wesoło. Kiedy jednak zostawał sam na noc, wpatrywał się w swoją roślinkę i mówił do niej, tak jakby była przyjacielem. Mówił jej o tym, ze boi się, że nigdy nie znajdzie dla siebie dobrego zajęcia.
W ciągu trzech tygodni, które wlekły się niesamowicie Bajkonik nauczył się rozróżniać podobne do siebi,e na pierwszy rzut oka, dzieciaki. Wiedział już na przykład który z nich to Maleo, który Oreo, oraz że ich brat Paleo nie jest do nich wcale podobny. Pod koniec tygodnia deszcz nieco zelżał, a chmury przerzedziły się, gdzieniegdzie dało się dostrzec blady blask przebijających się promieni.
Któregoś dnia Bajkonik obudził się wcześniej niż zwykle i odruchowo spojrzał na misę z nasionkiem. Coś pojawiło się na powierzchni ziemi, wyglądało jak gładki zielony kamyk. Ale to była łodyga! Zwinięta na razie w łuk. Tak długo czekał i wreszcie jest na świecie jego upragniona towarzyszka. Tak się ucieszył, że aż odtańczył taniec radości. Zaraz pojawił się dzieci i wspólnie przyglądali się temu zwykłemu cudowi. Dzieci patrzyły zdziwione za zachwyt Bajkonika, były przyzwyczajone do wzrastania roślin, on zaś obserwował to zjawisko świadomie po raz pierwszy.
Po tym wydarzeniu roślinka rozwijała się w szalonym tempie, wyprostowała łodygę, wypuściła dwa maleńkie listki, które jednak prędko nabrały sił i rozłożyły się szeroko w poszukiwaniu promieni słonecznych. Bajkonik codziennie śledził te zmiany i cieszył się sukcesem swojej przyjaciółki. Wreszcie deszcz przestał lać, można było wyjść na dwór. Dzieciaki natychmiast skorzystały z okazji, wyleciały wprost w kałuże, aby powitać nadchodzącą słoneczną porę, jak wakacje po długiej i trudnej pracy. Bajkonik wypadł na podwórze razem z nimi i skakali po plamach wody, w końcu wszyscy cali byli umazani błotem. Zjawiły się mamy i zagoniły dzieciaki wraz z kucykiem pod wodospad, gdzie wszyscy dokładnie się opłukali ze śladów brudu, a potem schli na słońcu rozkoszując się ciepłem. Wieczorem znów zebrali się przy ognisku, aby wspólnie świętować zakończenie deszczu.
Po tym radosnym wieczorze Bajkonik wstał o świcie. Wziął misę i poszedł z nią na skraj dżungli, wykopał kopytkiem dołek i umieścił w nim roślinkę. Powiedział jej parę ciepłych słów, że w nią wierzy, że sobie poradzi w wielkim świecie i wyda dobre owoce. Wiatr lekko poruszył wiotką łodyżką, co sprawiło wrażenie jakby przytaknęła Bajkonikowi skinieniem. Kucyk uprzątnął domek i poszedł pożegnać się z mieszkańcami.
- Dziękuję, że daliście mi schronienie i nauczyliście tyle o życiu roślin - wyraził im swoją wdzięczność.
- Dziękujemy za twoje piękne opowieści, będziemy je sobie powtarzali - obiecali Koleańczycy.
Dzieci po raz ostatni uściskały Bajkonika, a on uśmiechnął się do nich i wyruszył dalej. 

CDN.

piątek, 9 maja 2014

Bajka o marzycielu czyli słodka przygoda Bajkonika (cz. 2)

Bajkonik przemierzał kręte ścieżki wysepki, które doskonale znali jej mieszkańcy. Pokusił się nawet o szybszy trucht, który nie był aż tak męczący o tej porze dnia, gdy słońce wschodząc ledwie musnęło horyzont. Przede wszystkim zależało mu na tym, aby oddalić się od domu zanim rodzina zacznie go szukać. To da mu czas na solidne poszukiwania. Wielkie liście i delikatne gałązki uderzały go w pyszczek, ale on tego nie czuł. Jego myśli były daleko stąd, podróżowały właśnie rakietą do odległej galaktyki.
Kto dziś będzie słuchał moich historii,  jeśli nie wrócę na noc do domu? Czy Tuptuś będzie mógł zasnąć bez bajki... - zastanawiał się.
Nigdy dotąd nie zagłębiał się w tak odległe partie wyspy. Prawdę powiedziawszy zawsze wydawało mu się, że jest ona dość mała, że można ją obejść naokoło w ciągu jednego popołudnia. Tymczasem dżungla prowadziła go  coraz mniej wyraźną ścieżką bardzo daleko. Koło południa Bajkonik poczuł się nagle ogromnie zmęczony. Skręcił z drogi za cichym odgłosem strumienia, aby napić się z niego świeżej wody. Rzeczywiście słuch go nie mylił i znalazł wąską rzeczkę. Zanurzył w niej mordkę i wypił kilka solidnych łyków, które orzeźwiły go. Potem zamoczył kopytka w nurcie rzeczki, poskakał w niej trochę rozchlapując wodę na wszystkie strony. Parsknął przy tym parę razy i wierzgnął nogami, jak przystało na kucyka. Kiedy był już całkiem odświeżony, rozejrzał się czy wokół nie ma jakichś owoców do zjedzenia. Na szczęście były! Dwie kiście bananów na pobliskim drzewie wabiły go żółtą skórką. Wskoczył na gałąź, tak jak uczyła go mama i już po chwili był z powrotem na ziemi ze świeżymi, pysznymi bananami. Obierając je starannie zjadł jednego po drugim. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo zgłodniał. Uwielbiał jeść, ale przez ostatnie godziny jego głowa była tak zaprzątnięta myślami, że chyba straciła kontakt z brzuchem. Po posiłku zakopał odpadki w ziemi, pamiętał bowiem o tym że trzeba trzymać porządek wokół siebie. Zwłaszcza jak się jest gościem, a on czuł się jak gość w tym nieznanym miejscu, w tym nowym rozdziale swojego życia. Napełniony żołądek zaczął mu ciążyć i przyciągać do ziemi. Bajkonik zrobił się bardzo senny, w końcu nie spał tej nocy spisując kolejną bajkę, aby tylko odciągnąć myśli od przyziemnych spraw. Drzewo, które dostarczyło mu pożywnych bananów zapraszało go teraz na drzemkę w cieniu swoich rozłożystych liści. Bajkonik ułożył się przy pniu, a liście nad jego głową tworzyły jakby baldachim chroniący go od słońca. Chciał poleżeć tylko parę chwil, aby zregenerować siły i nie wiedząc kiedy ogarnął go sen. Ciepły, miękki, pachnący owocami sen.
Kucyk zbudził się popołudniu, wypoczęty i pełen energii. Parę godzin snu pozwoliło mu odzyskać siły, które zużył na wędrówkę. Wstał spomiędzy przyjaznych pędów i rozchylił je, aby kontynuować swą podróż.
Gdzie powinienem się udać? - rozmyślał. Czy iść dalej ścieżką? Nie, to zbyt łatwe, każdy może nią pójść, to nie pomoże mi odkryć kim mam być w życiu. Może w takim razie przedzierać się przez gąszcz? Ale wtedy łatwo się zgubię i nie będę wiedział jak wrócić. Wiem! - wymyślił nagle. Pójdę wzdłuż strumienia! Idąc w górę rzeki dotrę do wysokich skał, do źródła!
Podskoczył i klasnął kopytkami z uciechy, a następnie podreptał z biegiem rzeki.
Szedł nie spiesząc się, mógł zatem podziwiać otaczające go widoki, a te zmieniały się co krok. Rzeka spływała z gór, a więc Bajkonik wspinał się coraz wyżej, czasami robiło się naprawdę stromo i wtedy jego krótkie nóżki mocno się wysilały. Po paru godzinach jego oczom ukazał się przedziwny widok: w środku dżungli wyrosła nagle przed nim kolorowa chatka.

Podszedł do niej bliżej, aby upewnić się czy ma rację... Tak jak się domyślał, tak jak czytał w bajkach, tak jak to przeżywał w wyobraźni - chatka była cała wykonana ze słodyczy. Ściany z kolorowych pierniczków, dach jak polewa lukrowa z barwną posypką, okienka z lizaków, a w oknach babeczki zamiast kwiatków! W dodatku z komina niczym dym unosił się kuszący zapach pieczonego ciasta. Bajkonik pomyślał: Trafiłem do bajki... Miał się jednak na baczności, pamiętał przecież, kto zamieszkuje takie czarowne miejsca, kto kusi dzieci, aby spróbowały słodyczy i tylko czeka, aby je złapać.
- Baba Jaga… - wyszeptał do siebie wpatrzony w uchylające się drzwi domku.
- Tylko nie baba, wypraszam sobie! - rozległ się stanowczy głos i zza drzwi wychyliła się nieduża rumiana kobietka. Włosy jej były upięte w wysoki kok, miała na sobie szmaragdową sukienkę i czerwone błyszczące buciki. Na suknię narzucony był haftowany w esy-floresy fartuszek. Kobieta podparła się pod boki i patrzyła wprost na oniemiałego Bajkonika.
- Przepraszam panią... - wyjąkał w końcu, gdy minęło pierwsze niesamowite wrażenie na widok takiej „czarownicy”.
- Jestem Jaga, dla obcych pani Jaga, a dla dzieci ciocia Jaga. Ty zdaje się, jesteś jeszcze dzieckiem - przedstawiła się.
- Tak proszę pani. Nazywam się Bajkonik - odpowiedział kucyk nadal wystraszony i niepewny.
- Wejdź do środka, akurat zrobiłam pyszne kakao - odparła, po czym obróciła się na czerwonym obcasie i weszła do wnętrza chatki. Bajkonik pomyślał, że Jaga wygląda bardzo przyjaźnie, ale w pamięci miał cały czas uwięzionego Jasia i Małgosię, którzy ledwo uszli z życiem w podobnej sytuacji. Zajrzał więc tylko do środka przez uchylone drzwi. Zapach kakao łaskotał go w nos, ale obawiał się przekroczyć próg chatki.
- Chodź dalej, nie wstydź się - zapraszała Jaga nalewając napój z dzbanka do filiżanek. - Ach tak, wiem co myślisz. Pewnie czytałeś bajki o tym, że porywam dzieci, tuczę je i zjadam?
- Taaaak - przyznał Bajkonik.
- Otóż musisz wiedzieć mój drogi, że sama te bajki wymyśliłam. Czy wiesz dlaczego?
- Może dlatego, żeby nie zjadali ci chatki?
- Właśnie. Lubię towarzystwo, uwielbiam jak ktoś mnie odwiedza, ale wpadam w złość, jak ktoś próbuje niszczyć mi dom! Czy to tak trudno zapukać i poprosić o coś do jedzenia? Nakarmię każdego kto zjawi się w moich progach, ale psucia i bałaganienia nie zniosę.
- Czy ta bajka pomogła ci pozbyć się natrętów? - zainteresował się Bajkonik.
- Tak, od tej pory mniej osób się tu kręci, przychodzą tacy co mają odwagę i nie boją się stanąć ze mną twarzą w twarz. Jak widzisz z resztą nie jest to nic wielkiego.
- Gdyby bajka była prawdziwa, to już by cię tu nie było - zauważył Bajkonik - bo w tamtej historii dzieci wepchnęły cię do pieca.
Po czym wszedł do miłego wnętrza i przycupnął nieśmiało naprzeciw Jagi.
- Wiesz, przez te bajki jestem taka owiana tajemnicą, to świetnie działa jako reklama dla firmy - wyjaśniła.
- Masz firmę? - zdziwił się kucyk siorbiąc pyszne, gęste kakao.
- Oczywiście, jadłeś kiedyś ciastka firmy Jaga&Co?
- Pewnie! Robią owocowe babeczki i czekoladowe rurki i wafle z polewą... - zaczął wyliczać.
- Wszystko to powstało w tej kuchni - uśmiechnęła się Jaga.
Bajkonik rozejrzał się z podziwem wokół siebie, zobaczył wielki piec złożony z kolorowych kafli. Na blatach leżały poukładane foremki, narzędzia kuchenne, mikser. Trafił więc do krainy słodyczy!
- A teraz powiedz mi coś o sobie, skąd jesteś, jak tu trafiłeś.
Bajkonik opowiedział Jadze o swojej rodzinie i poszukiwaniach, które podjął aby zadecydować o swojej przyszłości. Na stole zjawiły się przeróżne pyszności, pączki i bułeczki, miód i jagody, bita śmietana i krem ananasowy.
- Nie chciałbyś zostać cukiernikiem? - zaproponowała Jaga wysłuchawszy kucyka uważnie.
- Sam nie wiem, uwielbiam jeść, najbardziej słodkie owoce... - przyznał Bajkonik - ale nigdy nic nie ugotowałem.
- Chodź, pokażę ci jak to się robi.
Jaga wstała podwijając rękawy i sięgnęła do worka po mąkę. Bajkonik patrzył jak wyjmuje kolejne składniki, miesza je, ubija, przekłada. Na blacie lądowały się kolejne substancje i przyprawy. Jaga wszystko wyjaśniała na głos, robiła ciasto nie przerywając potoku słów. A przy tym cały czas wyglądała na szczęśliwą.

To jest jej prawdziwa pasja - pomyślał Bajkonik.
Powietrze w chatce napełniło się słodkimi zapachami, unosiły się chmury kolorowych proszków. Jaga prosiła Bajkonika o podanie różnych rzeczy, a on posłusznie wykonywał polecenia, zafascynowany tym w czym uczestniczy. W końcu ciasto znalazło się w piecu, a oni wspólnie pootwierali kolorowe okienka, aby przewietrzyć pomieszczenia. Potem wyszli razem na dwór odetchnąć powietrzem wieczoru. Słońce zachodziło powoli.
- Spójrz, wygląda jak soczysta pomarańcza - zwróciła uwagę Jaga. - A niebo dalej ma kolor lukru malinowego. Tak, zrobię jutro coś z pomarańczy i malin.
- Czy mógłbym zostać u ciebie na jakiś czas? - odważył się zapytać Bajkonik - Będę ci pomagał w pracy, a robienie słodyczy jest tak wspaniałe że chciałby się przekonać czy nie jest moim przeznaczeniem.
- Dobrze, zatem umowa stoi - po czym zamyśliła się na moment – Powiedziałeś mi wcześniej, że potrafisz wymyślać bajki i opowieści.
- To prawda, uwielbiam to robić - przyznał kucyk.
- Czy mógłbyś więc napisać o mnie jakąś lepszą bajkę niż ta z Jasiem i Małgosią? Skleciłam ją tak na poczekaniu, byłam pełna złości i teraz ludzie myślą, że jestem taką właśnie wredną babą...
- Jasne, z przyjemnością wymyślę dla ciebie bajkę i będziesz w niej bardziej podobna do siebie - obiecał kucyk.
Bajkonik spał tej nocy w pokoiku na poddaszu. Leżał na miękkich poduszkach i patrzył przez świetlik w suficie na rozgwieżdżone niebo, które było jak ciemna czekolada z kawałkami laskowych orzechów.
Skoro tylko nadszedł świt Jaga otworzyła drzwi pokoiku, wołając wesoło:
- Wstawaj Bajkoniku, czeka nas dziś dużo pracy!
Kucyk zwlókł się z łóżka, trochę jeszcze zaspany, jednak zamieszanie w kuchni sprawiło, że szybko przepędził z głowy resztki snu.
- Dziś przyjeżdżają ze sklepów po odbiór ciastek - wyjaśniła Jaga podając mu miskę - wymieszaj to dokładnie. Śniadanie zjemy, jak uporamy się ze wszystkim.
Bajkonik pracował dzielnie, wykonując wszystkie prośby Jagi i słuchając jak opowiadała mu o swoim fachu. Był bardzo ciekawy wszystkiego. Szybko też przekonał się, że praca cukiernika nie zawsze jest słodka jak cukierek. Kiedy nadeszła pora śniadania kucyk padł zmęczony na krzesło, a wiedział że to dopiero początek długiego dnia.
Podobnie minął im cały tydzień, Bajkonik szybko zrozumiał zasady pieczenia ciast i ciasteczek, najbardziej lubił ugniatać ciasto drożdżowe. Jaga chwaliła go jako swojego pomocnika i cieszyła się jego sukcesami. Po koniec tygodnia Bajkonik potrafił już sam zrobić całe ciasto i udekorować je według własnego pomysłu. Wesoło im było razem w chatce, w chmurach mąki, wśród zapachów i smaków. Chodzili też wspólnie na poszukiwania składników, w pobliskiej wiosce zdobyli mąkę i jajka, na targu bakalie. Owoce zbierali w lesie oraz sadzie za domkiem Jagi. Bajkonik zrywał soczyste jabłka, szukał w leśnym poszyciu jagód, wspinał się na drzewa po mango. Wieczorami kucyk pomimo zmęczenia brał swój notatnik i wymyślał obiecaną bajkę dla Jagi. To była dla niego także chwila wytchnienia, jego myśli uspokajały się przed snem układając kolejne zdania opowieści. Ostatni dzień tygodnia przeznaczyli na odpoczynek. Bardzo go potrzebowali i należał im się, ponieważ wyprodukowali nawet zapasy ciast na parę kolejnych dni.
Bajkonik bardzo polubił Jagę i szanował pracę cukiernika, czuł jednak że to nie do końca jest „jego bajka”.
- Ciociu Jago, skończyłem dla ciebie bajkę - poinformował Bajkonik, kiedy wspólnie odpoczywali na skąpanej w słońcu polanie.
- O, cudownie mój drogi, przeczytaj mi proszę - ucieszona Jaga wpatrywała się w kucyka z oczekiwaniem.
Bajkonik wyciągnął zeszyt i rozpoczął lekturę. Jaga przymknęła oczy i odwróciła twarz do słońca, w pełni oddając się słuchanej historii. Kiedy Bajkonik skończył, podniosła się z trawy i uściskała go serdecznie.
- Dziękuję ci, to najpiękniejsza bajka jaką w życiu słyszałam, a co najważniejsze jest o mnie!
- Chcę by jak najwięcej osób poznało cię z tej strony, z jakiej ja ciebie poznałem - odparł wzruszony Bajkonik - Dlatego opuszczę twoją słodką chatkę i ruszę dalej. Ciasta to wspaniały sposób na życie, lecz wydaje mi się, że to nie do końca jest dla mnie. Napotkanym osobom będę opowiadał bajkę o tobie, tak by zechcieli cię odwiedzić.
- Przykro mi, że musisz odejść, masz smykałkę do pieczenia ciast - pochwaliła go Jaga głaszcząc grzywę kucyka, która w tym momencie miała błękitno-fioletowy kolor.
- Jestem ci bardzo wdzięczny za wszystko czego mnie nauczyłaś, dzięki tobie ciasta to moje nowe hobby. Jednak nie sposób na życie.
Jaga spakowała mu w płócienną torbę zapas smakołyków, które razem upichcili. Następnie odprowadziła go kawałek przez las wzdłuż rzeki.
- Tu się pożegnamy - powiedziała przy wielkim głazie - Wrócę do swoich spraw, a tobie życzę powodzenia, abyś znalazł właściwą drogę dla siebie.
Uściskali się i Bajkonik ruszył przed siebie na dalsze poszukiwania.
CDN.


piątek, 2 maja 2014

Bajka o marzycielu czyli Bajkonik wyrusza w podróż cz.1

Na zielonej wyspie otoczonej głębokim, ciepłym morzem przyszedł na świat Bajkonik. Miał kolorową grzywę, która zmieniała się w zależności od jego nastroju, lśniące futerko, kopytka i ogon. Słowem wyglądał jak prawdziwy bajkowy kucyk. Cała jego rodzina to były kucyki, mniejsze niż konie, a większe niż psy. Cała wysepka zamieszkana była głównie przez ten właśnie gatunek, chociaż żyły tam także kolorowe motyle, pszczoły, pająki i krzykliwe ptaki. W morskich falach okalających wyspę nie brakowało też przyjaznych delfinów. Matka natura nie pożałowała temu miejscu barw i różnorodności, rosło tam wiele wysokich drzew, ogromnych kwiatów, gęstych chaszczy. Roślinność żywiła mieszkańców wyspy słodkimi owocami oraz orzechami w twardych łupinach.
Rodzina Bajkonika mieszkała w domku nieopodal słonecznej plaży, skąd rozciągał się widok na zatokę. Tata Patataj był jednym z najszybszych kucyków na wyspie. Musicie bowiem wiedzieć, że koniki uwielbiają sport, a zwłaszcza wyścigi. Mama Bajkonika nazywała się Mamamba i co prawda nie potrafiła tak szybko biegać, za to posiadała cenną umiejętność wspinania się na drzewa. Dla kucyków to dość trudne ponieważ mają one kopytka, którymi trudniej wczepić się w korę drzewa niż pazurkami. Mamamba była jednak na tyle zwinna i lekka, że nie stanowiło to dla niej trudności. Bajkonik miał także rodzeństwo - starszą Bambinę i młodszego Tuptusia. Rodzice uczyli dzieci tego co potrafili najlepiej, tata - biegania, a mama wspinania się na drzewa.
Bajkonik nie przepadał za bieganiem, strasznie go ono męczyło. Dlatego nie był zbyt chętny na treningi z tatą, zjawiał się na nich aby nie robić tacie przykrości. Wlókł się jednak na samym końcu, nawet mały Tuptuś szybciej przebierał kopytkami. Za to wspinanie się po drzewach sprawiało mu więcej radości, ponieważ z góry można było obserwować tyle ciekawych zjawisk. Poza tym na drzewach rosły pyszne owoce. Najbardziej ze wszystkiego Bajkonik jednak uwielbiał marzyć. Dlatego na jednym z drzew przy domu zawiesił sobie siatkowy hamak i leżał w nim godzinami, zanurzając się w świecie wyobraźni.

Patataj i Mamamba nie zawsze to rozumieli. Często któreś z nich ściągało go na siłę z hamaka, aby pomógł im w domu albo trenował.
- Doprawdy Bajkoniku, ale z ciebie leń - karciła go mama.
- Jak będziesz tak leżał do góry brzuchem, to nie zrobisz w niczym postępów - strofował tata.
Bajkonik próbował tłumaczyć im, że on wcale nie leży bezczynnie, wręcz przeciwnie - jego głowa wciąż pracuje. Mały kucyk wymyślał bowiem historie. W swoich fantazjach był różnymi bohaterami, którzy przeżywają wspaniałe przygody. Był rycerzem walczącym ze smokiem, pływał w morzu z delfinami, latał lekki jak piórko. Czy mógłby to wszystko przeżyć gdyby nie godziny spędzone na bujaniu w obłokach?
Przed snem opowiadał Tuptusiowi i Bambinie najciekawszą opowieść jaką udało mu się wymyślić w ciągu dnia. Brat uwielbiał te bajki i zawsze słuchał z zapartym tchem, a siostra mówiła co można by w nich zmienić, żeby były jeszcze lepsze.
Im więcej Bajkonik tworzył swoich opowieści, tym trudniej było mu się porozumieć z rodzicami. Często wymykał się spod opieki taty, kiedy ten zabierał ich na wspólne spacery (biegiem) po lesie. Dreptał wtedy zlany potem na gorące skały położone na brzegu morza i patrzył na horyzont czy nie pokaże się statek z dalekiego kraju. A nawet jeśli akurat nie przepływał żaden, to w jego głowie żeglarze już płynęli poznawać nieznane lądy.
Bajkonik lubił także słuchać opowieści, które opowiadali bądź pisali inni. Dlatego odwiedzał mieszkańców wyspy i prosił ich o opowiadanie o swoim życiu. Czasami kucyki organizowały spotkania z okazji świąt i uroczystości, podczas których można było usłyszeć niesamowite legendy związane z wyspą. W czasie takich dni Bajkonik czuł się najszczęśliwszy, chłonął każde słowo, a kiedy potrafił już pisać, założył specjalny zeszyt, w którym notował opowieści zarówno zasłyszane jak i własne.
Bajkonik miał kilku kolegów ze szkoły, jednak nie zawsze znajdywali wspólne tematy do rozmów, bo większość z nich wolała się ścigać. Bajkonik czasem przyłączał się do ich spotkań, ale zamiast aktywnie w nich uczestniczyć wolał usiąść z boku i obserwować.
- Bajkonik żyje w swoim świecie - mawiali koledzy.
- Chodź pobiegaj z nami! Pójdziemy popływać w zatoce! - zapraszali go. Bajkonik lubił przebywać w towarzystwie, dlatego przystawał na te propozycje chociaż kosztowały go wiele wysiłku, bo w czasie biegu znów zostawał na końcu. A kiedy koledzy pływali w wodzie, on pozwalał aby fale łagodnie unosiły jego ciało, a umysł w tym czasie mógł swobodnie wędrować po krainie fantazji.
Patataj i Mamamba martwili się o niego, jak sobie poradzi w dorosłym życiu taki syn-marzyciel.
- Synu wspaniale, że masz taką bogatą wyobraźnię - zaczęła pewnego razu rozmowę mama - ale marzenia to nie wszystko, nie można żyć samymi marzeniami.
- Dokładnie - poparł ją tata - trzeba w życiu coś umieć, w czymś być lepszym niż inni.
- Skoro nie chcesz być kucykiem wyścigowym jak tata, to znajdziemy jakąś inną umiejętność jaką możesz wyćwiczyć - proponowali - Zobacz, twój dziadek potrafi rozłupywać najtwardsze orzechy, w ten sposób pomaga innym.
- Albo nasza sąsiadka wyplata piękne sieci i koce.
- A sąsiad kuzyna szwagra, który mieszka za rzeką stawia domy.
Rodzice podali Bajkonikowi całą listę przykładów czym można zajmować się w życiu. Jemu jednak nic nie odpowiadało.
- To wszystko jest nudne, nie nadaję się do tego - tłumaczył rodzicom.
- Jesteś na tyle duży, że musisz wreszcie wybrać coś poważnego - zadecydował tata - Jeśli nie, to my wybierzemy za ciebie - zagroził w końcu.
Bajkonik przestraszył się nie na żarty i obiecał, że przemyśli swoją przyszłość i następnego dnia powiadomi rodzinę o decyzji. Zamiast pogrążyć się w poważnych refleksjach, złapał swój zeszyt z bajkami i zaszył się na wysokim drzewie, gdzie nikt go nie szukał. Zaczął spisywać kolejną historyjkę i sam nie wiedział kiedy minęła noc, ponieważ kiedy tworzył, czas leciał niesamowicie szybko. Patrzył na wschodzące słońce i poczuł się bardzo smutny.
- Nie mogę wrócić do domu bez gotowej odpowiedzi - rzekł sam do siebie.
Wziął więc swój jedyny skarb, jaki stanowił notatnik i ruszył w głąb wyspy, by szukać odpowiedzi na pytanie o swoje przeznaczenie.

CDN.