sobota, 22 listopada 2014

Opowiadanie: Kolory życia

Listopadowy dzień ciągnął się w nieskończoność. Długie, szare popołudnie z deszczem siąpiącym z grafitowych chmur. Gdyby chociaż ten deszcz bębnił miarowo w szyby, tworząc nastrój... Lub gdyby sypnęło śniegiem pokrywając całą tą mdłą szarość... Gabi bardzo nudziła się w takie momenty jak ten.
To nie jest tak, że nie potrafiła znaleźć sobie zajęcia. Mogłaby przecież czytać książki. Na nocnej szafce czekał ciekawy kryminał (już go zaczęła), a także lektura szkolna (leżąca odłogiem). Pokój wymagał delikatnego sprzątania. A dywan w pokoju rodziców odkurzania. Wszystkie te zajęcia mogły jednak zaczekać. Po chwili zastanowienia uznała, że czytanie nie wchodzi w grę, uśpiłoby ją prędko przy tej sennej aurze.
Gabi przypomniała sobie, jak jeszcze parę lat temu, zanim poszła do gimnazjum, uwielbiała rysować. Spędzała na tym zajęciu każdą wolną chwilę, zapominała nawet o pracy domowej czy spotkaniu z przyjaciółką.
- Czemu przestałam tym się zajmować? - zapytała Gabi siebie. Przerzuciła biurko w poszukiwaniu czystych kartek, papieru i ołówka. Odnalazły się pod stertą kserówek na dnie szuflady. Uprzątnęła biurko i ułożyła przed sobą kartkę. Ołówek zaczął podróż po białej powierzchni, kreśląc linie, kreski, kropki, które z wolna łączyły się w mniej abstrakcyjne kształty. Gabi przypomniała sobie jak to było z tym rysowaniem:
Była w szóstej klasie i spędzała sobotę nad swoim blokiem, pokrywając go kolorowymi plamami kredek, uczyła się wtedy dobierać kolory. Do pokoju weszła mama ze słowami:
- A ty znowu ślęczysz nad tym rysowaniem? Pomóż mi rozwiesić pranie.
- Już, już - odpowiedziała Gabi odkładając szkicownik.
- Już jesteś za duża, żeby tyle czasu spędzać na takim dziecinnym zajęciu - skomentowała mama bez litości.
- No może i tak - przyznała dziewczynka. Nie chodziło o to, że miga się od domowych zajęć, nawet lubiła pomagać, czuła się wtedy bardziej dorosła. Za to kiedy rysowała, czuła się wolna.


Innym razem rysując zapomniała, że mama poprosiła ją o przypilnowanie gotujących się ziemniaków, bo sama poszła do sklepu. Gabrysia przebywając w swoim świecie, przypomniała sobie o nich dopiero gdy zdążyły już porządnie przywrzeć do dna garnka. W popłochu pobiegła do kuchni przyciągnięta zapachem spalenizny, upuszczając po drodze blok. Nawet nie dostała wtedy kary za niedopilnowanie obiadu, a jednak było jej przykro i wiedziała, że mama uważa ją za bardzo dziecinną. Dodatkową przykrość stanowił fakt, że jej starszy brat znalazł blok i na drugiej stronie jej rysunków popisał jakieś bazgroły (potem tłumaczył, że potrzebował szybko coś zanotować).
Trochę więcej zrozumienia dla jej pasji miał tata, który sam spędzał wiele godzin w garażu na dłubaniu w samochodzie. Mama też tego nie pochwalała, a on kiedy tylko mógł wymykał się by zrobić coś przy aucie. Mimo to i on czasem groził Gabi palcem ze słowami:
- Gabrysia, wiesz że na tym nie zarobisz na siebie w przyszłości. Lepiej porozwiązujmy zadania z matematyki. Chodź, wytłumaczę ci procenty, wiem że dostałaś z tego dwójkę.
Gabi była pewna, że tata miał jak najlepsze intencje.
Od kiedy więc skończyła podstawówkę, jedyne prace plastyczne jakie wykonywała to te zlecone przez nauczycielkę. Otrzymywała za nie wysokie oceny, raz czy dwa jej prace zostały wysłane na konkurs. Sama jednak uznała, że to niezbyt poważne wyróżnienie.
Gabrysia wróciła myślami ze wspomnień do chwili obecnej. Spojrzała między swoje dłonie na obrazek, który powstał. Kręta droga przez las, w oddali zarys gór. Krytycznie oceniła efekt:
Gdybym rysowała regularnie, na pewno byłby o wiele lepszy. Wyszedł nieco kiczowaty.
Mimo to, przypięła go pinezką do tablicy korkowej nad biurkiem. Wiszący powyżej zegar wskazywał szóstą.
Tak szybko zleciał ten czas, dwie godziny jak pięć minut - pomyślała.
Zostawiła swoje myśli wraz z obrazkiem na ścianie, aby „odbębnić” domowe obowiązki.

Jutro też coś narysuję, niech sobie gadają, ale ja po prostu uwielbiam to robić - postanowiła.

sobota, 4 października 2014

Bajka o Fajce

Fajka urodziła się na wsi, gdzieś w kącie koło pieca w mieszkaniu swoich gospodarzy. Była późna wiosna; trawa i liście miały kolor soczystej zieleni, a powietrze stawało się coraz bardziej gorące. Fajka z pierwszych chwil swojego życia zapamiętała zapach kurzu na podłodze i pisk uradowanych dzieci.

Na wsi było zatrzęsienie wszelkiej maści kotów, dlatego gospodarze od chwili narodzin Fajki i jej rodzeństwa poszukiwali dla kociaków nowych domów. Kiedy gromadka była już na tyle wyrośnięta, że mogła obyć się bez mamy, po domu zaczęli się kręcić różni krewni i znajomi rodziny. Jedni z nich, pewna młoda para zatrzymała się dłużej nad Fajką.
- Patrz jaki to typowy kot, szaro-bury, pręgowany - powiedziała dziewczyna.
- Czy to kot czy kotka? - zapytał jej mąż.
- Chyba kotka - odpowiedziała dziewczyna obracają Fajkę ostrożnie brzuszkiem do góry. Fajka potraktowała to jako zachętę do zabawy i ugryzła dziewczynę w palec. 

Chwilę szamotały się ze sobą, a potem dziewczyna włożyła Fajkę do kartonowego pudła i wsiadła z nią do samochodu.
Tym sposobem Fajka zamieszkała w mieście. Nowe mieszkanie było dużo mniejsze niż dom, do którego przywykła. Jednak była tu jedynym zwierzakiem, wiec wszystkie smakołyki i zabawki były przeznaczone wyłącznie dla niej. Całkiem dobrze jej się żyło w towarzystwie młodej pary.
Po kilku tygodniach, Fajkę znów czekała podróż. Jej młoda właścicielka odkryła, że spodziewa się dziecka i uznała, że nie będzie mogła poświęcić dla zwierzęcia wystarczająco dużo uwagi.
Wtedy Fajka wylądowała w starej kamienicy u ciotki Bożeny. Ciotka miała już dwa dorosłe koty, które nie polubiły Fajki. Odganiały ją od misek z jedzeniem i spychały z posłania, kiedy mała ułożyła się wygodnie do snu. Było to o tyle łatwiejsze, że Fajka była od nich słabsza. Jedynym bezpiecznym miejscem były kolana ciotki, jednak ta często wychodziła z domu pozostawiając Fajkę sam na sam z wrogami. Nie czuła się szczęśliwa, często chowała się w ciemnych kątach, aby nikt jej nie zaczepiał. Nadszedł jednak dzień odmiany, kiedy to Fajka została ponownie zapakowana do pudełka i samochodu. Zastanawiała się, czy każdy kot musi przebyć tak długą drogę, aby znaleźć odpowiedni dom, czy to akurat z nią jest coś nie tak.

Nowi właściciele to była rodzina Fiołkowskich. Składała się ona z rodziców i dwójki dzieci w wieku 8 i 10 lat. Początkowo traktowano tam Fajkę z dystansem. Zabrano ją do weterynarza, przebadano, kazano zrobić jakieś zastrzyki i inne bolesne zabiegi. Potem jednak Fiołkowscy nauczyli się traktować ją jak maleńkiego członka familii.
Fajka była mniejsza od innych kotów. Nikt nie wiedział czemu tak jest, ale zawsze wyglądała jak młody kot, nawet kiedy przybywało jej miesięcy i lat. Lubiła dużo jeść, a mimo to nie potrafiła przytyć ani grama.
Właściciele często się z niej śmiali, ponieważ robiła przedziwne akrobacje, przewroty i podskoki. Kiedy ziewała zabawnie przekręcała głowę w bok. Niestety, często też chorowała i trzeba było zabierać ją do lekarza. Kiedy bardzo czegoś chciała (najczęściej było to coś do jedzenia), wtedy głośno miauczała wyrażając swoją potrzebę, jak również oburzenie.
Dzieci - chłopiec i dziewczynka - bawiły się z Fajką, ciągnąc po podłodze kolorowe sznurki i turlając piłeczki. Fajka najbardziej lubiła polować na ich stopy ubrane w puszyste zimowe skarpetki. Po takich wygłupach, zasypiała zmęczona na czyichś kolanach.

Pewnego dnia późnym wieczorem rodzina zorientowała się, że Fajka zniknęła. Szukali jej po całym mieszkaniu i nie mogli znaleźć. Wokół bloku dzieci biegały nawołując:
- Faaaajka! Kici-kici.
Mama wyruszyła popytać sąsiadów, a tata na przegląd piwnicy. Nikt jednak nie znalazł Fajki. Napisano więc ogłoszenie, o tym, że kotka zginęła. Znalazł się tam krótki opis kotki i numer telefonu. Pozostawało tylko czekać na jakieś informacje. Tej nocy spadł śnieg. Dzieci patrzyły na wirujące płatki i zamiast jak zwykle cieszyć się z tej cichej bieli, myślami były przy Fajce. Na pewno siedzi gdzieś zmarznięta, głodna i wystraszona. Jak taki mały kotek poradzi sobie w dużym świecie? Jakim cudem zniknęła z mieszkania?
Popołudniu następnego dnia mama odebrała telefon - to dzwoniła nauczycielka z pobliskiego przedszkola. Poinformowała, że podczas spaceru grupa starszaków znalazły kotka pasującego do opisu. Rodzice szybko ubrali się i pobiegli ile sił sprawdzić czy to może Fajka. Okazało się, że kotka noc spędziła w budce dozorcy na terenie przedszkola, a rano wyszła szukając towarzystwa. Tak znalazły ją przedszkolaki i natychmiast zgłosiły pani.
Teraz rodzice nieśli ją owiniętą w kocyk do domu, gdzie czekały już dzieci z miską ulubionej karmy Fajki.
Nikt nie dowiedział się, jakim sposobem Fajka znalazła się na zewnątrz.
Trudno było domyślić się, co dzieje się w głowie małej kotki. Tymczasem ona specjalnie opuściła bezpieczny dom zmuszając rodzinę do poszukiwań. Kiedy każdy zajęty był swoimi sprawami, ona cicho wymknęła się przez balkon, zaczepiając pazurki kolejno w gałęziach zwisającej z niego winorośli. Tak pokonała dystans dzielący 2 piętro od ziemi i ruszyła przed siebie. Była przekonana, że nikt jej zniknięcia nie zauważy. W końcu tak często przerzucano ją od jednych właścicieli do następnych, że Fajka nabrała przekonania, że nikt jej tak naprawdę nie lubi i nie potrzebuje. Rodzina jednak ruszyła jej na pomoc, dzięki czemu Fajka poczuła, że jest dla nich ważna.


Po tej przygodzie kotka nadal była niesforna, tak jak do tej pory, ale nie zdarzyło się więcej, aby zniknęła z domu. Za to podgryzała kwiatki, drapała obicia foteli, gubiła dużo sierści. Była niezwykła w swojej zwyczajności. Mimo to rodzina nie zamieniłaby jej na żadnego innego kota.

czwartek, 4 września 2014

Bajka o lewym trampku

Trampki występują zwykle parami. Trampek bez pary jest jak osamotniona papużka-nierozłączka, nie pożyje długo samodzielnie. Bo po co w końcu komuś pojedynczy trampek? Chyba, że właściciel ma tylko jedną nogę, jednak jest to bardzo, bardzo rzadka sytuacja. A nawet jeśli taka się przytrafi, to potrzebny jest „ten właściwy” trampek czyli odpowiedni dla stopy, która funkcjonuje.
Karol był zwyczajnym chłopakiem, w wieku lat 16, miał dwie nogi i dwa trampki. Kupił je tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, z nadzieją że przetrwają z nim najbliższe dwa semestry. Początkowo pachniały świeżością, charakterystyczną dla farbowanej tkaniny i gumowej, nieużywanej podeszwy. Biała podeszwa świeciła najczystszą bielą, a czarna tkanina miała prawdziwą głębię czerni. Po trzech dniach trampki dopasowały się do stóp Karola, tak że nawet nie czuł, że je nosi.

Mimo swojej sympatii dla nowych butów, Karol wkrótce zauważył, że z lewym trampkiem jest coś nie tak. Nie potrafił go szybko założyć ani zdjąć, trampek przeszkadzał mu zwłaszcza, gdy czas go naglił. Najpierw myślał, że to kwestia rozmiaru, ale przecież leżał na nodze jak trzeba. Potem przyszło mu do głowy, że może został uszyty z innego materiału, jednak też porzucił ten pomysł. W końcu doszedł do wniosku, że problem leży w sznurowadle. Wciąż się plątało! Przez to trudniej było lewy trampek zdjąć, a także założyć. Spowalniał Karola, gdy mu się śpieszyło, bo koledzy czekali na podwórku lub słychać było dzwonek na lekcję.
Chłopak wpadł na pomysł, że rozsądnie będzie wymienić uciążliwe sznurowadło. Dokupił więc parę sznurowadeł w dzikim, odblaskowym odcieniu zieleni. Po założeniu ich w dziurki poczuł pewną poprawę. Przynajmniej na jeden dzień, bo następnie problem wrócił jak bumerang. Karol zaplątawszy się w zielone sznurowadło upadł jak długi, podczas porannego biegu do autobusu.

      Mama Karola była zła na syna, że taki jest nieostrożny i nie dba o siebie. Z dezaprobatą patrzyła na jego lewy trampek, którego sznurowadło bardziej przypominało miskę spaghetti niż część buta. Zrozpaczony Karol tłumaczył rodzicielce, że to nie jego wina, że to lewy trampek wciąż przysparza mu kłopotów, powoduje upadki, spóźnienia, potłuczone kolana, a nawet słabe stopnie z matematyki.
Mama z politowaniem kręciła głową i radziła synowi, aby lepiej przykładał się do swoich zajęć.
Karol postanowił przechytrzyć lewy trampek i ponownie wysupłał sznurowadło. Podobnie zrobił z prawym, po czym zamienił sznurówki miejscami. Tym sposobem prawy trampek miał na sobie teraz „złośliwe” sznurowadło. Zadowolony ze swojego pomysłu założył obuwie i ruszył na boisko. Nie uszedł nawet stu kroków, kiedy potknął się i upadł. Sznurowadło w lewym trampku znów było rozwiązane i splątane w dziwny węzeł. Chłopak ze złości aż tupnął i usiadł załamany na najbliższym schodku, walcząc po raz setny ze swoją zmorą.

Kiedy tak siedział, wściekły i smutny szarpiąc za niesforne sznurki, zauważył nagle, że lewy trampek wygląda jakoś smutno. Było to pewnie tylko złudzenie, jednak trudno było się mu oprzeć. Trampek wyglądał tak, jakby chciał przeprosić Karola, za wszystkie kłopoty jakie mu sprawia.
Karol miał ochotę rzucić trampkiem hen daleko i wrócić do domu z jedną stopą bosą. Zrobiło mu się jednak żal trampka. Może to nie jego wina, że jest taki poplątany. Może czuje się gorszy niż jego prawy (lepszy?!) bliźniak. Może też czuje, że oskarżenia kierowane pod jego adresem są nieuzasadnione. Zupełnie jak Karol czuje się niesprawiedliwie potraktowany, kiedy mama wypomina mu błędy.
Karol ze współczuciem trzymał teraz trampek na kolanie. Łagodnie chwycił sznurowadło w palce obu dłoni i za jednym delikatnym szarpnięciem rozsupłał je. Potem założył but na nogę i uważnie, z namysłem zawiązał kokardkę, tak jakby trampek był w tej chwili najważniejszą rzeczą na świecie. Wstał ze schodka i ruszył przed siebie. Tego dnia lewy trampek pozostał posłuszny i nie plątał sznurowadeł.

Nie oznaczało to końca problemów z lewym trampkiem, od czasu do czasu nadal sprawiał kłopoty. Karol jednak nie zrzucał na niego całej winy, tylko cierpliwie przeznaczał mu trochę więcej czasu. I znów mogli być kumplami. 


piątek, 22 sierpnia 2014

Bajka o lustrze

Wszystko czego pragniesz, jest po drugiej stronie strachu – Jack Canfield.


Meble w pokoju Alicji z ożywieniem szeptały między sobą. Pierwsza odezwała się Komoda:
- Alicja przeszła przez lustro, słyszeliście o tym?
Na to odezwał się zdziwiony Stolik: 
- Nie bała się zranić, skaleczyć?
- Bała się, a jednak to zrobiła. Posłuszne lustro ugięło się pod jej ciałem i przepuściło szczupłą sylwetkę na drugą stronę - wyjaśniała Komoda. Do dyskusji dołączyła ociężała, trzydrzwiowa Szafa:
- Byłam przy tym. To było jak przejście przez ścianę wody. Niby nic się nie zmienia, a jednak człowiek nie jest już ten sam, zostaje przesiąknięty esencją życia.
Fotel nie dowierzał tym rewelacjom, kpiąc sobie z opowieści:
- Co znajduje się po drugiej stronie lustra? Kraina czarów, gdzie biegają białe króliki, a maleńkie buteleczki i ciastka kuszą do spróbowania nieznanych substancji?
- O nie, Alicja była zbyt mądra na to, aby nabrać się na kolorowe specyfiki, obiecujące zmianę na lepsze. Pokonała granicę lustra, nie w poszukiwaniu mitycznej krainy czarów, ale aby odnaleźć prawdziwe życie ukryte za zasłoną - wyjaśniała cierpliwie Szafa skrzypiąc jednym zawiasem, a Komoda dokończyła:
- Alicja stawiła czoła temu, czego się obawiała, pomimo ryzyka odniesienia ran. Jej życie okazało się jednak nie tak kruche jak to sobie wyobrażała. Zyskała panowanie nad własną siłą, nad tą którą przeczuwała, ale nie wiedziała jak ją wykorzystać.
- Powiedzcie od początku, jak to się stało? - chciał wiedzieć Zegar na ścianie. Głos zabrała Szafa, która znała Alicję najdłużej:

- Alicja była cichą i skromną osobą. Marzenia dziewczyny były dużo odważniejsze niż ona sama. Na szczęście, miały też większą moc niż ich właścicielka mogła się spodziewać. Była to moc na tyle silna, że pchnęła Alicję wprost na taflę lustra, którego tak się obawiała, widząc w nim swoje zniekształcone odbicie. Nieraz sama się obserwowała - nogi śmiesznie krótkie, nie da się na nich dojść za daleko; ręce koślawe, potrafią niewiele; i jeszcze twarz o żałosnym, niepewnym uśmiechu. Oczy takie wystraszone. Alicja nie widziała w lustrze wojownika, jakim chciała się stać. Jednak nie była sama. Wiedziała jaka chce być, i to właśnie to wyobrażenie pochodzące z jej marzeń, podało jej pomocną dłoń. Dłoń ta, zamiast łagodnie pociągnąć ją, mocno pchnęła plecy dziewczyny, tak że nie pozostało jej nic innego, jak z całym impetem wpaść na srebrzystą taflę zwierciadła. Ono nie spodziewając się tak zuchwałego kroku, nie zdążyło nawet wykonać odbicia jej twarzy, wypaczyć jej rysów w komiczną karykaturę, jaką zwykle gasiło jej zapał.
I oto nagle Alicja stoi po drugiej stronie lustra, po drugiej stronie strachu. Idzie tam, gdzie zawsze chciała pójść, a bała się tego. Idzie sama do kina, kupuje bilet, siada pośrodku sali. Czuje komfort z bycia sobą. Cieszy się obrazem, dźwiękami. Po seansie kieruje się do słynnej restauracji i wybiera z karty potrawę, na którą od dawna miała ochotę. Uśmiecha się do kelnera. Smak potrawy przyjemnie rozpływa się w jej ustach, na podniebieniu i na języku. Tego oczekiwała, tego chciała. Po powrocie do domu sięga po telefon, aby zadzwonić do dawnej koleżanki, z którą kontakt „jakoś” się urwał. Nie miała śmiałości, by przełamać barierę milczenia po przerwie. Teraz jednak świat jest bardziej intensywny, Alicja wie, że szkoda czasu na dalsze wahanie. Znajoma jest zaskoczona, ale przyjmuje Alicję serdecznie. Umawiają się na kawę w sobotę. Alicja ma jeszcze tyle godzin do końca tego ekscytującego dnia. Jest jeszcze jedna rzecz, na którą od dawna miała ochotę. Przebiera się więc w domowy dres, robi kilka rozgrzewających ćwiczeń, po czym wybiega z mieszkania. To małe miasteczko, niewiele osób miewa tu takie fanaberie jak jogging. Alicja krąży truchtem po osiedlu, nie przywiązując nadmiernej wagi do ciekawskich spojrzeń sąsiadów. Zmęczona wraca do domu, włącza ulubioną muzykę. Wsłuchuje się w dźwięki leżąc na łóżku i czując krążącą w żyłach krew. Serce powoli uspokaja się i wraca do własnego rytmu. Alicja popijając chłodną wodę, spisuje plan na następny dzień: rozmowa z szefem w sprawie podwyżki, zapisanie się na kurs prawa jazdy, wyjście na basen... Oczywiście Alicja zdaje sobie sprawę, że pełno jest luster, które będą próbowały zniekształcać jej obraz i hamować tym samym jej kroki. Jednak wie, jak sobie z nimi poradzić. Przecież już raz przeszła przez lustro, teraz będzie nadal praktykować tę umiejętność.
Koniec

Co mnie blokuje, czego się obawiam?
Jeśli spotka mnie porażka, co to będzie dla mnie oznaczało?
Jeśli działanie będzie zwieńczone sukcesem, co to zmieni w moim życiu?


czwartek, 14 sierpnia 2014

Bajka o kuferku

Kiedy Vigo był jeszcze całkiem mały, ale na tyle duży, że potrafił już czytać i pisać, postanowił zebrać do pudełka wszystkie swoje plany i marzenia. Sam nie wiedział, po co dokładnie to robi. Jego siostra pisała pamiętnik, zamykała go na klucz w szufladzie przy szafce nocnej i strzegła jak skarbu. Z kolei jego najlepszy kolega kolekcjonował kartki pocztowe. Miał cały album wypełniony kolorowymi pocztówkami z różnych zakątków. Część z nich zebrał samodzielnie, wyjeżdżając na wakacje, a niektóre wysyłali mu krewni i znajomi ze swoich wycieczek. Była jeszcze babcia, gromadząca przepisy kulinarne w rozlatującym się zeszycie, który pamiętał chyba jeszcze czasy jej młodości.
Vigo jako uważny obserwator zauważył, że ludzie lubią gromadzić różne rzeczy, zdjęcia, pamiątki, kamienie, bibeloty, meble. Wszystko to było związane z przeszłością, przywoływało z pamięci czasy mniej lub bardziej odległe. Chłopcu zależało, aby jego zbiór był inny niż wszystkie. Zgromadził więc przedmioty, które będą stanowiły jego „pamiątki z przyszłości”. Zgromadził więc rzeczy, które lubił lub które kojarzyły mu się z czymś przyjemnym.
Starannie zapakował wszystko do specjalnie przyszykowanego kuferka. Na wieczku napisał markerem wehikuł czasu, po czym zawinął w szary papier i zakleił taśmą. Początkowo trzymał skrzynkę w pokoju, jednak z roku na rok przybywało w nim nowych przedmiotów, tak że pewnego dnia postanowił część „rupieci” wynieść na strych. W kartonowym pudle wylądowały więc książki, z których już nie korzystał, ale kiedyś mogły się przydać; zabawki, teczka z rysunkami oraz właśnie „wehikuł czasu”. Pudło znalazło się na strychu wraz z innymi rzeczami, jakie co jakiś czas dokładała tam rodzina Vigo.
Przez pierwsze tygodnie od skompletowania kolekcji, Vigo myślał o niej często. Miewał też ochotę rozedrzeć papier i poprzyglądać się zgromadzonym skarbom. Powstrzymał się jednak, bo chciał tam zajrzeć dopiero, kiedy zapomni co znajduje się w środku. Kiedy nadejdzie bliżej nieokreślona „przyszłość”.
Minęło wiele lat zanim znów przypomniał sobie o tych skarbach. Wszystko dlatego, że coraz mniej czasu spędzał w domu, ponieważ zapisał się do harcerstwa, wyjeżdżał na rajdy wiosną i latem, a w zimie jeździł na nartach. Wraz z tym jak dorastał wyjazdy były coraz dalsze, góry po których się wspinał coraz wyższe, a morza przez które przypływał coraz głębsze. W końcu całkiem wyprowadził się z domu rodzinnego, bo stał się dorosły i samodzielny.
Życie Vigo, coraz bardziej intensywne i pełne nowych doświadczeń, prowadziło go krętymi ścieżkami. Starał się jednak znaleźć momenty wytchnienia, dlatego lubił wracać do domu rodziców, gdzie znajdował smaki i zapachy znane z dzieciństwa.
Był już całkiem dorosły, nawet na tyle, aby opiekować się kimś oprócz siebie, kiedy powtórnie zajrzał do starego kuferka. Zjawił się w domu rodziców wraz ze swoim 8-letnim synkiem Morrisem. Morris był równie ciekawy świata jak jego tata, dlatego podczas, gdy dorośli pili kawę i rozmawiali w jadalni, on zapuścił się na strych. Uwielbiał tam przebywać, nie niepokojony przez nikogo. Przeglądał stare komiksy, które czytał Vigo w dzieciństwie, a także pisał kredą po tablicy, którą niegdyś bawiła się jego ciocia. Jego uwagę przyciągnęło także pudło pełne różnych drobiazgów, pośród których jedna rzecz była większa od pozostałych. To właśnie szczelnie zapakowany kuferek oczekiwał na ponowne otwarcie. Morris nie miał jednak śmiałości, aby rozerwać pozaklejany papier. Kiedy jednak Vigo dotarł na strych w poszukiwaniu synka, Morris podbiegł do niego z paczką:


- Tato, co jest w środku? Możemy tam zajrzeć? 
Vigo wyjął z rąk chłopca pakunek i choć początkowo nie zdawał sobie sprawy z tego, co trzyma w dłoniach, to jednak po paru sekundach, w nagłym przebłysku pamięci, zobaczył wyraźny obraz z dzieciństwa. 
- To taka moja kolekcja, chodź, otworzymy ją. 
Siedli wspólnie na podłodze, a między nimi leżała paczka. Teraz Morris otrzymawszy pozwolenie na otwarcie cudzego sekretu, nie miał już żadnych skrupułów, aby zajrzeć do środka. Pospiesznie rozerwał papier, aby wydobyć kuferek. Uchylił jego wieko i kolejno wyjmowali zawartość.
- Tato, zobacz, to jest resorak, taki sam jak nasz samochód - ucieszył się Morris. 
- Rzeczywiście - zdziwiony Vigo obracał w palcach miniaturkę auta, które czekało na nich pod domem - Co tam jeszcze mamy? 
- To mapa - Morris rozpostarł przed sobą złożoną kartę.
- Mapa świata - zauważył Vigo - a te czerwone kropki... To miejsca, w które chciałem pojechać jako dziecko. 
- A które z nich odwiedziłeś? - zaintrygował się Morris. Tata z uwagą przyglądał się punktom na kontynentach.
- Wszystkie, oprócz Ekwadoru - stwierdził wreszcie. 
- Wow, super - brzmiał komentarz chłopca, który w tym czasie sięgnął do skrzynki po miniaturowy domek wykonany z pudełek po zapałkach - Już wtedy wiedziałeś, że będzie projektował budynki? - pytał Morris stawiając domek koło samochodu. 
- Raczej nie, ale widać chciałem to robić - uśmiechnął się Vigo do swoich wspomnień. 
- A na tym zdjęciu to ty i wujek Rox - Morris bezbłędnie rozpoznał młode twarze starych znajomych.
- Już wtedy byliśmy najlepszymi kumplami i tak nam zostało do tej pory.
- Czy to zdjęcie mamy? - zaskoczony syn spojrzał na tatę wyciągając kolejną rzecz.
- Niemożliwe, jeszcze wtedy się nie znaliśmy - Vigo spojrzał na zdjęcie, był to wycinek z gazety przedstawiający piosenkarkę, którą dawniej uwielbiał - Masz rację, jest bardzo podobna do twojej mamy, zabawne. 
- To jest dopiero śmieszne - Morris potrząsał szmacianym pajacykiem, wypełnionym gorczycą - sam to zrobiłeś? 
- Szyliśmy takie kukiełki na zajęciach z plastyki - przypomniał sobie Vigo - czy wiesz jak go wtedy nazwałem?
- Jak?
- Morris.
- Tak jak ja się nazywam? - nie dowierzał syn - Niemożliwe. 
- Zapytaj swojej ciotki, ona to dokładnie pamięta, bo też lubiła to imię.
- Ooo twoja ulubiona czekolada, ale chyba jest przeterminowana ze sto lat - Morris z obrzydzeniem trzymał w dwóch palcach podejrzanej jakości produkt. 
- Tak, z orzechami - potwierdził Vigo. - Nie będziemy jej otwierać. 
- Dlaczego jej nie zjadłeś? - nie mógł zrozumieć chłopiec. 
- Widzisz, w tej skrzynce schowałem wszystko, co lubiłem i chciałem zabrać ze sobą w przyszłość. 
- Ale po co? 
- Inni zbierali różne rzeczy związane z przeszłością, a ja chciałem zebrać przyszłość - tłumaczył Vigo, chociaż dla niego też już nie było całkiem jasne, co miał na myśli tamten mały chłopiec, którym niegdyś był.
- Wygląda na to - rzekł powoli Morris spoglądając na rozłożoną na podłodze strychu kolekcję - że ci się to udało.
Tata i synek zapakowali do pudełka jego zawartość, a potem trzymając się za dłonie zeszli na dół.
Koniec

środa, 23 lipca 2014

Bajka o marzycielu: Epilog

Następnego ranka zaczęli przygotowania do realizacji swojego planu. Nie chcieli jednak zdradzać ich przed nikim, w szczególności przed władcą. Wyprosili jedynie zgodę, aby rodzice Anili mogli pomagać w prowadzeniu straganu, ponieważ to także ich pracy zawdzięczali swój sukces. Otrzymawszy stosowane pozwolenie wprowadzili ich za mury. Czekał już na nich wynajęty u Arabelli pokój, a także dodatkowy składzik na gotowe koszyki. Anila pokazała rodzicom miejsce na targu, wyjaśniła zasady związane z opłatami. Oboje byli podekscytowani, bo oto spełnia się ich marzenie o lepszym życiu w miejscu które sobie wybrali. Ich twarze rozpromieniały uśmiechy i aż palili się do pracy.
W nocy, kiedy wszyscy udali się na spoczynek Anila napisała do rodziców list. W ten sposób chciała przekazać im prowadzenie całego interesu oraz wyjaśnić, że udają się z Bajkonikiem w daleką podróż. Dla niego - powrotną, dla niej - w nieznane. Kartka została wsunięta przez szparę pod drzwiami izby.
Idąc przez ciche, uśpione miasto planowali swoją wędrówkę. Bajkonik chcąc uniknąć błądzenia zakupił poprzedniego dnia mapę. Anila zaopatrzyła ich w zapasy żywności na kilka dni.
Okazało się, że mogą trafić do rodzinnych stron kucyka podróżując po morzu statkiem, który opływał wybrzeże. Z portu czekała ich już niedługa piesza wędrówka.
Statek kołysał ich przez kilka dni, a gdy zeszli na ląd Bajkonik z ulgą przywitał majaczący z odległości zarys gęstej dżungli. Ona zawsze dawała mu schronienie, pożywienie i pomysły na bajki. Tym razem stała się przewodnikiem, bo idąc jej skrajem dotarli wreszcie w pobliże domu kucyka. Już z daleka wydawało mu się, że słyszy dudnienie kopytek na miękkim piasku. Były to jednak złudzenia jego wyobraźni. Aż nagle powietrze rozdarł okrzyk:
- BAJKONIK!!!!!!
I w ich stronę wzniecając tumany kurzu galopowało rodzeństwo kucyka. Z radości przewrócili go na ziemię i przeturlali się razem wprost w morskie fale. Zaraz po tym jak wyszli z wody, przedstawił im Anilę i musiał natychmiast pokrótce opisać swoją wędrówkę. Mimo że obawiał się spotkania z rodzicami, chciał mieć je jak najszybciej za sobą.
Reakcja Patataja i Mamamby była jednak o wiele lepsza niż się spodziewał. Oboje byli bardzo szczęśliwi mając syna ponownie przy sobie. Ogólna radość poskutkowała wydaniem przyjęcia na powitanie Bajkonika i jego przyjaciółki, w czasie którego opowiadali raz po raz o tym, co spotkało kucyka i jak poradzili sobie w okrutnym mieście. Bajkonik był szczęśliwy, że jest wśród bliskich.
Nim ktokolwiek zaczął znów drążyć temat tego czym rozmarzony kucyk będzie zajmował się w życiu, on sam wziął sprawy w swoje kopytka. W przytulnym zacienionym zakątku, otoczonym kamieniami o fantazyjnych kształtach zorganizował Bajkowisko. W miejscu tym każda kucykowa rodzina mogła zostawiać pod opieką Bajkonika swoje potomstwo. Tutaj Bajkonik mógł robić coś pożytecznego i opowiadać dokładnie takie opowieści, jak chciał. Takie, które nie tylko będą bawić dzieci, ale też im pomagać lepiej radzić sobie z problemami. Pomysł konika okazał się trafiony, rodzice małych kucyków zaufali mu i zostawiali pod jego okiem swoje pociechy, podczas gdy sami zajmowali się innymi sprawami.
Bajkonik wymyślał nie tylko bajki, ale również zabawy dla maluchów. Wspólnie urządzali przedstawienia na podstawie słyszanych historii, malowali bohaterów. Uczyli się także wierszyków i sami je układali.
Nieopodal Anila plotła swoje koszyki. Dżungla okazała się dla niej prawdziwym skarbcem - znalazła w niej nieskończoną ilość lian, gałęzi, patyków, traw, z których mogła tworzyć swoje dzieła. Czasami przychodziła także do Bajkowiska, aby pobawić się z dziećmi.

Pewnego wieczoru usiedli z Bajkonikiem na wysokiej skalne nad laguną. Przynieśli ze sobą kosz pełen pysznych owoców.
- Bardzo mi się tu podoba - powiedziała Anila oparta bokiem o przyjaciela - chciałabym tu zostać na zawsze.
- Zostań jak długo zechcesz - odpowiedział jej - A jeśli któregoś dnia nabierzesz ochoty na daleką podróż, daj znać. Mam w tym pewną wprawę.

Zaśmiali się do siebie, do zachodzącego właśnie słońca i do swoich marzeń.
Koniec

PS. Chociaż zakończyła się ta podróż, to jednak Bajkonik nie wyklucza wyruszenie w kolejne ;) 

Bajka o marzycielu cz. 8: Smaki sukcesu

Kolejne dni mijały im podobnie, na wytężonej pracy i wieczornym odpoczynku. Na rynku zaczęli być rozpoznawani jako nietypowa, lecz przyjazna para sprzedawców. Często w trakcie transakcji nawiązywano z nimi ożywione rozmowy.

Co parę dni odwiedzał ich strażnik miejski, aby pobrać opłatę za miejsce na targowisku oraz podatek od dochodu. Te wizyty były najmniej przyjemne ze wszystkich, jednak zdawali sobie sprawę, że dla strażnika to obowiązek, który musi wypełnić. Pewnego wieczoru strażnik zagadnął:
- Ty jesteś Bajkonik, prawda?
- Zgadza się - przytaknął kucyk.
- Do króla doszły słuchy o twoich magicznych opowieściach, dlatego życzy sobie, abyś zjawił się w pałacu i zabawił go - wyjaśnił strażnik.
- Ojej - speszył się Bajkonik. Magiczne opowieści - jeszcze nikt tak nie określił jego bajek. - Kto mówił o mnie królowi?
- W tym mieście plotki szybko się rozchodzą, ktoś z gości w gospodzie musiał o tym powiedzieć. Spodziewaj się niebawem depeszy z zaproszeniem - zakończył strażnik, po czym skłonił się i odszedł.
- A to ci dopiero - pokręciła głową Anila - Też uwielbiam twoje historie, ale kto mógłby przypuszczać, że będą aż tak popularne.
- Może to jakaś pomyłka - podsumował Bajkonik.
Jednak wkrótce okazało się, że nie była to pomyłka, ponieważ przyszła do nich przez posłańca złota koperta z zaproszeniem na audiencję u króla. Anila otworzyła ją i przeczytała.
- Nie pozostaje nam nic innego jak udać się do pałacu.
- A co ze straganem? - zaniepokoił się Bajkonik, który wcale nie miał ochoty na wizytę u władcy.
- Nic się nie stanie, jeśli jednego dnia zrobimy sobie wolne.
- Dobrze że pójdziesz tam ze mną - uśmiechnął się Bajkonik.
Kiedy nadszedł wyznaczony dzień, para przyjaciół skierowała swoje kroki w stronę pałacu. We dworze powitano ich z honorami, chociaż wyglądali jak zwykli śmiertelnicy, z niezwykle zaplecionymi włosami. Otwierano przed nimi bogato zdobione drzwi i prowadzono po czerwonych dywanach, przez ciągnące się w nieskończoność sale. Za kolejnymi wrotami ukazała się przed nimi ogromna sala z tradycyjnym tronem ustawionym na samym środku. Ściany pokryte zostały purpurową tkaniną w złote tłoczenia, a posadzka mieniła się brokatem. Na tronie w swobodnej pozie rozsiadł się władca. Bajkonik ze zdziwieniem zauważył, że król jest niewielką postacią, z okularami na nosie i łysiną. Anila również patrzyła zdziwiona na tego małego człowieczka, w jej wyobraźni zawsze był to potężnie zbudowany mężczyzna o surowym spojrzeniu. Mimo swoich wątpliwości pokłonili się uprzejmie.

- Witajcie na moim dworze - odezwał się król skrzekliwym głosem - proszę, zajmijcie miejsca - gestem wskazał im fotele po swojej lewej stronie. - Słyszałem, że zajmujecie się handlem koszykami, opowiedzcie mi o tym dokładnie.
Anila zabrała głos, jako że mogła na ten temat powiedzieć więcej niż kucyk. Kiedy wyjaśniła z czego powstaje ich towar, król uniósł się z siedzenia z oburzeniem:
- Chcecie powiedzieć, że one powstają że śmieci?!
- Tak, wasza wysokość. Można tak powiedzieć - przyznała Anila.
- Coś podobnego!
- Ależ nasze kosze są czyste, a co więcej przyjazne dla środowiska - wyjaśniała dziewczyna urażona zachowaniem władcy.
- Dobrze, dość już o tym! - zarządził król - Teraz ty mów - wskazał na Bajkonika - Opowiedz mi jakąś fascynującą historię, w tym pałacu można umrzeć z nudów.
Bajkonik nie był pewien jaka opowieść jest odpowiednia dla uszu króla, dlatego zapytał:
- Jaką opowieść wasza wysokość sobie życzy? Czy o morskim potworze lub wielkim krasnalu? Może o Babie Jadze albo pająkach-akrobatach? A może o latającym drzewie?
- Chcę coś zabawnego - zarządził król. Bajkonik rozpoczął więc pełną żartów historię. Król od czasu do czasu uśmiechał się pod nosem, a niekiedy pozwolił sobie nawet na parsknięcie śmiechem.
- Tak, była całkiem niezła - ocenił, gdy Bajkonik przerwał opowieść. - Chcę cię tu widzieć w każdy czwartek. Dostaniesz za to wynagrodzenie w złocie. Koniec audiencji.
Anila i Bajkonik spojrzeli po sobie speszeni taką odprawą. Skierowali się do drzwi, którymi poprowadzono ich z powrotem na zewnątrz. Za inkrustowanymi drzwiami czekali inni, wezwani do umilania czasu królowi. Był tam błazen, wróżka z kryształową kulą, tancerze.
- Co za nieuprzejmy typ - wykrzyknęła z oburzeniem Anila, kiedy znaleźli się w pewnej odległości od siedziby władcy.
- Niezbyt miłe było jego przyjęcie - przyznał jej rację Bajkonik.
- I masz tam bywać co tydzień, co za przykry obowiązek - mówiła dalej, zbulwersowana.
- Może nie będzie tak źle - mruknął Bajkonik, chociaż też nie był zachwycony tą wizją. - Przecież opowiadanie historii to to, co lubię najbardziej.
- Ale to nie powinno tak wyglądać - parsknęła dziewczyna.
- Zgadza się, przepraszam że cię w to wplątałem.
- Daj spokój, kto mógł wiedzieć że to będzie tak nieprzyjemne - uspokoiła go Anila - Chodźmy, mamy sporo roboty.
Od tej pory Bajkonik odwiedzał królewski dwór w każdym tygodniu, a w pozostałe dni pracował z Anilą na straganie. Szło im coraz lepiej, coraz więcej ludzi dowiadywało się o tym, czym się zajmują. Niektórzy składali specjalne zamówienia, na przykład na wyjątkowo duży kosz, który mógłby pomieścić zapas ryżu na trzy lata, bądź maleńki koszyczek, który stanie się opakowaniem na pierścionek. Życzenia klientów wypełniali sumiennie, a także wykonywali swoje rutynowe zajęcia.
W zaprzyjaźnionej gospodzie pojawiali się od czasu do czasu, aby pogawędzić z innymi przybyszami. Tam też Bajkonik snuł swoje opowieści. Pewnej nocy po takim wesołym wieczorze długo nie mógł zasnąć, ponieważ myślał o tym jaką przyjemność sprawia mu opowiadanie i wymyślanie nowych historii. Kiedy jednak król życzył sobie, aby kucyk opowiedział mu baśń na określony temat, to już nie było to samo. Strasznie męczyło go, że władca życzy sobie historii o wojnach, bitwach, podbijaniu państw. Albo takich w których nie ma żadnej mądrości, tylko mnóstwo żartów. Za takie opowiadania Bajkonik otrzymywał największą zapłatę. Natomiast kiedy chciał przedstawić jedną ze swoich ulubionych bajek, król ziewał ostentacyjnie i przerywał.
Robię to, co uwielbiam, a nie jestem zadowolony - myślał z żalem - powinienem być szczęśliwy, bo opowiadam bajki i otrzymuję za to zapłatę. Bardziej jednak cieszy mnie, kiedy mogę opowiedzieć nową historię Anili lub znajomym na spotkaniu przy kolacji i nie dostać za to ani grosza.
Chciał porozmawiać o swoich rozterkach z Anilą, jednak przez kolejne dni dziewczyna chodziła jakaś osowiała, wydawało się że coś ją martwi, dlatego nie chciał jej obarczać swoimi sprawami. Długo nie musiał czekać, aby dowiedzieć się, co dręczy dziewczynę, ponieważ pewnego wieczoru, gdy siedzieli w swoim pokoju pijąc gorącą herbatę, zaczęła pogawędkę:
- Czy wiesz Bajkoniku, że jesteśmy tu już 2 miesiące?
- Naprawdę? - zdziwił się - Tak szybko to zleciało. Pewnie przez to że wciąż jesteśmy tak zajęci.
- Podoba ci się w tym mieście? - pytała Anila dalej.
- No wiesz... To piękne miasto, jest tu tylu ciekawych przybyszów - dał wymijającą odpowiedź.
- Więc też nie jesteś do końca zadowolony - zgadła - Czy to dlatego, że pracujesz ze mną przy koszykach, zamiast zajmować się tym, co naprawdę kochasz?
- Nie, pomaganie tobie to przyjemność! - powiedział szczerze Bajkonik - W ogóle wszystko jest w porządku, oprócz tych wizyt u króla i opowieści, które muszę dla niego wymyślać.
- Czułam, że to cię gryzie.
- A tobie co się tu nie podoba? - zapytał z kolei Bajkonik - Ostatnio wydajesz się taka smutna.
- Widzisz, wreszcie robię to co lubię najbardziej i otrzymuję za to godziwą zapłatę. Jednak męczy mnie to miasto, jego okrutne prawo, to że jest tu tak niesprawiedliwie. Wcale nie cieszy mnie, że okazałam się lepsza od moich rodziców, którym się tu nie powiodło.
- Chyba wiem o czym mówisz.
- Sto razy bardziej wolałabym oddawać koszyki za darmo, a w zamian dostawać pożywienie od szczęśliwych ludzi, którzy nie zostawili swoich rodzin za murami. Gdzieś gdzie nie istnieją takie bezsensowne przepisy... - wyliczała swoje życzenia, bliska płaczu.
- Znam miejsce, gdzie mogłabyś tak żyć - odparł Bajkonik.
- Gdzie to jest?
- Tam skąd pochodzę każdy zajmuje się tym, co mu najlepiej wychodzi i dzieli się tym z innymi - wyjaśnił kucyk.
- Dlaczego więc stamtąd uciekłeś?
- Rodzice chcieli, abym robił coś praktycznego, a ja wolałem wymyślać bajki.
- Prędzej czy później doceniliby twój talent, jestem tego pewna - powiedziała przytulając Bajkonika.
- Możliwe...
- Musiałeś wędrować taki kawał drogi, żeby dowiedzieć się, że to co lubisz najbardziej jest tym, co powinieneś robić w życiu - stwierdziła Anila ze współczuciem.
- Nie żałuję mojej wyprawy, była pełna wspaniałych przygód, no i poznałem ciebie.
- Myślisz, że moglibyśmy uciec teraz z miasta i zamieszkać w twoich stronach - wpadła na pomysł dziewczyna.

- Bardzo bym tego chciał - wyznał kucyk.
CDN.

sobota, 19 lipca 2014

Bajka o marzycielu cz. 7: Podbijamy miasto

Więc tak to wygląda - myślał sobie Bajkonik rozglądając się wkoło z żywym zaciekawieniem. Miejsce wydawało się piękne, pełne dostojnych budynków, starych kamienic i drapaczy chmur ze szkła. Bajkonik prędko jednak poczuł się nieco zagubiony w tej chaotycznej gęstwinie budowli, które chociaż piękne z osobna, zebrane razem tworzyły szalony krajobraz. Tak jakby ktoś pragnął zebrać wszelkie wspaniałości świata w jednym miejscu i nie zastanawiał się ani nad ich przeznaczeniem ani nad harmonią jaką powinny stanowić. Kucyk przysunął się bliżej Anili, tak że stykali się bokami. Dziewczyna otoczyła ramieniem jego grzbiet, widocznie też nie czuła się tu zbyt pewnie, pomimo nowej szaty i szansy jaką miała przed sobą.
- Musimy wziąć się w garść - rzekła klepiąc przyjaciela krzepiąco po karku, a on przyznał jej rację kiwnięciem.
- Najlepiej znajdźmy rynek - dodał od siebie. Rozglądali się po fasadach budynków w poszukiwaniu wskazówki, gdzie powinni skierować swoje kroki. Ich wzrok przyciągnęła migocząca tablica z planem miasta, która wskazywała drogę do jego najważniejszych punktów.
- Tu jesteśmy - Anila dotknęła palcem czerwonej kropki na mapie - a targ znajdziemy tutaj - przejechała dłonią ku górze obrazka.
- Zatem ruszajmy - odparł Bajkonik, który czuł się coraz mniej swobodnie w tym miejscu. Zachowywał pozory spokoju, ale czuł że wózek przymocowany do jego ciała staje się coraz cięższy, jakby chciał go powstrzymać przed dalszą drogą.

         Wmieszali się w tłum postaci, zmierzających ulicami w różnych kierunkach. Robiło się coraz ciaśniej, a mieszkańcy miasta przyglądali się nowym przybyszom z nieufnością. W pobliżu rynku, budynki rozstąpiły się tworząc ogromny plac. Tu zatrzymał ich strażnik i wytłumaczył, gdzie mogą rozłożyć swój stragan. Było to miejsce na uboczu, przeznaczone dla nowo przybyłych. Ci którzy mieszkali tu od lat, zajmowali lepsze pozycje w samym centrum targowiska, tak, że każdy koło nich przechodził. Inny strażnik pilnował, aby zachowywano odstępy między stoiskami oraz by nie brakowało miejsca do przejścia.
Anila i Bajkonik rozładowali wózek z towarem i oczekiwali na dalszy rozwój wypadków. Oboje byli ciekawi, a jednocześnie niepewni. Bajkonik starał się dodawać otuchy przyjaciółce, dlatego nie dawał po sobie poznać lęku i zagadywał ją wesoło.
Coraz więcej osób przewijało się przez plac. Nie wszyscy byli ludźmi, pojawiały się także inne rasy, takie jak krasnoludy, czarodzieje, elfy, centaury. Kucyk i dziewczyna patrzyli zafascynowani na barwny tłum, pachnący orientalnymi przyprawami i wypełniający przestrzeń nieskończonością barw. Stojąc na uboczu nie byli zbyt widoczni, jednak parę osób przyciągnął widok ich prowizorycznej wystawy. Za pierwszymi klientami pojawili się kolejni, oglądali koszyki, obracali je w dłoniach, pytali o rozmiary, kolory, ceny.
Pierwszą sprzedaną sztukę radośnie ukoronowali klaśnięciem dłoni Anili w kopytko Bajkonika.
Następne koszyki rozchodziły się z niezmiennym zainteresowaniem. Anila zbierała kolejne monety do kieszeni. Godziny mijały, a dwójka uwijała się przy straganie. Odpowiadali na pytania nabywców, wdawali się w dłuższe dyskusje. Niektórzy zaciekawieni byli skąd taka nietypowa para zjawiła się w tym mieście.
- Chyba wyglądamy bardziej na cyrkowców - zauważył Bajkonik, zwracając się szeptem do Anili.
- W każdym razie, nie biorą nas poważnie - odparła ona, po czym zaśmiała się z tych obserwacji.
Zanim się zorientowali minął ranek, po nim południe, a rynek zaczął się powoli wyludniać. Ich sąsiedzi zwijali swoje stoiska, żegnali się i szykowali do odejścia. Bajkonik składał kosze na wózek, a Anila przeliczała zarobek.
- Świetnie nam poszło Bajkoniku - rzekła wreszcie.
- Co teraz zrobimy?
- Znajdziemy sobie nocleg i coś zjemy, padam z nóg - odpowiedziała narzucając torbę na plecy.
Bajkonik przyznał jej rację, sam też był zmęczony. Do wyczerpania dołączyło również uczucie ulgi, że oto ich plan zaczął się realizować z powodzeniem. Ruszyli w boczną ulicę w poszukiwaniu pokoju do wynajęcia. Na murach wisiały przeróżne ogłoszenia. Zdecydowali się zapytać w budynku, który wyglądał skromniej od pozostałych, nie był zdobioną kamienicą, ani smukłą wieżą, lecz zwykłym piętrowym domkiem.
- Witajcie, zapewne poszukujecie schronienia na parę nocy - zagadnęła ich okrągła jak beczułka kobieta, zamiatająca schody przed domem.
- Dzień dobry - przywitali się - tak, potrzebujemy pokoju.
- Świetnie trafiliście, właśnie coś się u nas zwolniło. Wiecie jak to jest, jedni przyjeżdżają, drudzy wyjeżdżają, ktoś chce zmienić otoczenie, każdemu nie dogodzisz... - mówiła trochę do siebie, a trochę do nich, otwierając drzwi i prowadząc ich na piętro po drewnianych stopniach - Akurat był tu jeden czarodziej, chciał zachwycić króla, ale coś mu nie szło w tej magii. Podpalił królowi płaszcz i osmalił wąsy lokajowi, ależ to była afera. Wyleciał z hukiem, mówię wam. O, to ten pokój - wprowadziła ich do pomieszczenia nie przestając mówić - Zobaczcie, tutaj też ćwiczył swoje sztuczki, zasłonkę mi nadpalił, a taka była ładna, kupiłam od jednego kupca ten materiał, teraz trzeba będzie wymieniać. Mam nadzieję że wam nie będzie przeszkadzała ta dziura w ścianie, to też ten łobuz od czarowania.
- Pokój jest śliczny, weźmiemy go - zdecydowała szybko Anila, pragnąc przerwać potok słów gospodyni.
- Cudownie - rozpromieniła się kobieta - Nazywam się Arabella, gdybyście czegokolwiek potrzebowali, zawołajcie mnie. Łazienka jest w korytarzu. Aha, czynsz proszę płacić na tydzień do przodu.
Anila wyciągnęła z kieszeni utarg i rozliczyła się z Arabellą. Kiedy tylko drzwi za gospodynią się zamknęły dziewczyna padła na łóżko, a Bajkonik legł na puszystym dywaniku tuż obok.
- Rany, co za dzień - westchnął kucyk.
- Taaaaa... - odparła Anila - Jestem głodna, ale nie mam siły się podnieść.
- Mam to samo.
Zapadli w krótką drzemkę, a dopiero wieczorem wybrali się na posiłek. Długo nie musieli szukać pożywienia, ponieważ tuż obok ich kwatery znajdowała się całkiem przyjemna gospoda, która zwabiła ich zapachem dań. Zamówili wielki obiad i jedli go ze smakiem. Ogromną satysfakcją dla nich było to, że sami zarobili na wszystko. Od innych gości którzy również prowadzili w mieście interesy dowiedzieli się, że będą musieli płacić specjalny podatek od sprzedaży koszyków. Trochę ich to zmartwiło, ale nie mogło zgasić w nich chęci do działania. Potem wszyscy chcieli dowiedzieć się skąd przybyła ta nietypowa para, więc Bajkonik opowiedział swoją historię. Wokół Anili i Bajkonika zebrała się zasłuchana grupa, złożona z kupców i poszukiwaczy przygód. Prosili kucyka o jakieś ciekawe opowieści z jego podróży, a takich próśb nie trzeba było Bajkonikowi dwa razy powtarzać. Snuł swoje opowieści do późnej nocy, a towarzysze nadstawiali uszu.
Wreszcie kucyk odkrył, że Anila zasnęła wsparta na jego boku - nic dziwnego, w końcu mieli za sobą męczące dni. Wrzucił ją na swój grzbiet i ostrożnie zaniósł do wynajętego pokoju.
Nazajutrz znów z zapałem przystąpili do pracy na rynku. Popołudniu mimo zmęczenia udali się poza mury miasta na spotkanie z rodzicami Anili, przekazali im wieści o tym jak idzie im sprzedaż. Rodzice przygotowali kolejną partię koszyków. Anila podzieliła się z nimi zyskami. Resztę popołudnia Bajkonik pomagał w poszukiwaniu materiałów do wyrobu koszy, a dziewczyna plotła je bez wytchnienia w ich pokoju. Wieczorem ponownie wybrali się do gospody, gdzie zaraz przysiadło się do ich stolika kilku spragnionych opowieści słuchaczy. Dzięki tym wieczornym spotkaniom poznali kilka sympatycznych osób i zaczęli lepiej czuć się w tym obcym mieście.

CDN.

PS. Tak "poza konkursem" polecam wszystkim fajnym dziewczynom i chłopakom, do obejrzenia mądrą reklamę: