poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Tilda z Wyspy Tulandii (część 2)



       

Dzień mijał normalnie, choć Tildzie było bardzo smutno. Wybrała się na brzeg morza w poszukiwaniu muszelek i ciekawych kamyków, z których mogłaby zrobić biżuterię. Idąc plażą co chwilę mimowolnie zerkała na horyzont, aby sprawdzić czy tata nie nadpływa, wioząc ryby i opowieści. Ryb było jednak już wystarczająco na ten dzień, a do jutra najpewniej by się zepsuły. Tilda marzyła o tym, aby usłyszeć jedną z historii taty, ale była przekonana, że on nie byłby dzisiaj w nastroju do opowiadania.
Wieczorem położyła się do spania w swoim wygodnym hamaku i nakryła pledem; noce były nieco chłodniejsze od dni na wyspie, zwłaszcza tuż przed wschodem słońca. Przez pewien czas nie mogła zasnąć, bo wciąż rozmyślała o tym dziwnym dniu. Po pewnym czasie zmęczenie wzięło górę i dziewczynka zapadła w głęboki sen, przynoszący odpoczynek i odprężenie.
W środku nocy obudził ją hałas. Z ciemności dobiegł zgrzyt metalu i szuranie. To tata wrócił i rozkładał swój sprzęt do połowu w przedsionku domu. Tilda uśmiechnęła się do siebie, ucieszona że tata bezpiecznie do nich wrócił. Już miała zasnąć ponownie, kiedy z pokoju rodziców dobiegły ją dźwięki rozmowy. Rodzice starali się mówić szeptem, ale ich głosy były przyspieszone i nerwowe. Trochę gniewne, a trochę płaczliwe na przemian. Tilda nie mogła rozróżnić słów, a mimo to była pewna, że to nie jest przyjazna rozmowa. Nie wiedząc co począć, nakryła pledem głowę, tak aby schować się przed wszystkim co złe i przykre. Na przemian budząc się i zasypiając, dotrwała do rana.
Ostatecznie obudził ją świt. Dziewczynka zwykle lubiła dłużej poleżeć, tym razem przywitała poranek z ulgą. Zerwała się więc z hamaka, aż podskoczył wysoko, a ona wybiegła z pokoju rozejrzeć się po domu. Mama jeszcze spała, a taty nigdzie nie było widać. Tilda poszła go poszukać wokół chatki, obeszła ją wkoło, a nie znajdując nigdzie taty oddaliła się od niej na skraj lasu, a potem obeszła sąsiednie domostwa, gdzie inni mieszkańcy wyspy powoli budzili się ze snu. Wreszcie dziewczynka znalazła tatę śpiącego w łodzi wysuniętej daleko w głąb plaży pomiędzy duże głazy. Dno łódki wyścielone było liśćmi palmy, a tata przyniósł sobie z domu ciepły koc. Tilda siadła obok łodzi na piasku i czekała aż tata przebudzi się. Po chwili, jakby czując jej obecność otworzył oczy.
- Co ty tu robisz, Tilda? – zdziwił się przecierając powieki.
- Nie mogłam już spać, przyszłam cię poszukać.
- Dlaczego nie mogłaś spać?
- Słyszałam, że w nocy znów się kłóciliście – odparła rozżalona.
- Przepraszam, nie chciałem aby obudziła cię awantura – zasmucił się tata.
- Wasze głosy mi nie przeszkadzały, tylko to że jesteście dla siebie niedobrzy – odrzekła dziewczynka.
Tata wyszedł z łodzi i siadł koło niej na piasku, aby objąć ją ramieniem.
- Posłuchaj Tilda, mamy teraz z mamą trochę kłopotów. Oboje cię kochamy i nie chcemy abyś czuła się nieszczęśliwa.
- To musicie się pogodzić, wtedy będę szczęśliwa – powiedziała Tilda ze złością, a w środku czuła że zaraz się rozpłacze.
Tata jednak nic na to nie odpowiedział, tylko wziął ją za rękę i razem poszli do chatki zjeść śniadanie. Co prawda podczas śniadania rodzice niewiele się do siebie odzywali, ale byli spokojni, co również podziałało na Tildę kojąco. Dzień minął jej przyjemnie, pomagała mamie w domowych zajęciach a potem pobiegła bawić się z innymi dziećmi z wyspy. W cieniu wielkich palm grali w piłkę wykonaną z kokosa, a potem rzucali nią do celu. Popołudniu Tilda nawlekała muszelki na nitkę, tak aby powstały z nich ozdoby. Następnie chciała zrobić podobne z drobnych kamyków. Potrzebowała do tego pomocy taty, ponieważ miał on specjalne wiertło, którym wykonywał małe otwory w kamykach, przez które Tilda mogła przełożyć później nitkę. Z woreczkiem kamyków wyszła z pokoju poszukać taty.
Okazało się, że znów będzie to trudne zadanie, bo nie było go w miejscach gdzie zwykle można było go spotkać. Ani przy kamieniu do obrabiania ryb, ani przy łodzi, ani nawet na oddalonej od chatki polanie, gdzie spotykali się czasami mężczyźni w wieku taty, aby rozmawiać o swoich sprawach. Tilda wspięła się na jedno z wysokich drzew i obserwowała z góry okolicę. Wypatrzyła tatę stojącego wraz z mamą na plaży, ukrytych za wielkim głazem. Mama wymachiwała rękami, a tata skrzyżował ramiona na piersiach i patrzył w dal. Potem mama zasłoniła twarz, a jej plecy zaczęły drżeć. Wtedy ręce taty opadły w dół. Nie przytulił jej jednak, tak jak zwykle robił kiedy mama się czymś martwiła. Widocznie był na nią zły. Tilda czym prędzej zeszła z drzewa i pobiegła w ich kierunku, aby nakłonić ich do zgody.

Biegła ile sił w jej bosych stopach, a mimo to gdy dotarła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą obserwowała rodziców, ich już tam nie było.
- Mamo! Tato! – krzyknęła rozglądając się wkoło. Jej głos został jednak zagłuszony przez wiatr, który w tym momencie zerwał się raptownie. Rozejrzała się w poszukiwaniu charakterystycznych odcisków stóp na piasku. Tak jak się spodziewała cięższe i głębsze ślady kroków taty prowadziły w stronę morza, a delikatniejsze i lżejsze zagłębienia pozostawione przez mamę, w kierunku ich chatki.
 - Tata poszedł do łódki – powiedziała Tilda do siebie – a przecież ten wiatr lada moment przyniesie burzę.
Wciągnęła w nozdrza powietrze i wyraźnie poczuła w nim zbliżającą się wichurę. Poszła rozejrzeć się czy tata na pewno odpłynął; nie znalazła jego łódki, tam gdzie zwykle ją zatrzymywał na noc pomiędzy głazami. Zrezygnowana wróciła do domu, w którym mama zamykała szczelnie okiennice, tak by wiatr i deszcz nie mogły wtargnąć do wnętrza. Tilda zebrała z podwórza przedmioty, które chciała oszczędzić przed porwaniem przez wicher - wiaderko, miotłę, kosz na pranie. Zaniosła to wszystko do korytarza i zamknęła za sobą drzwi, pewna że tata nie będzie tutaj szukał schronienia.
- Mam nadzieję, że tata jest bezpieczny – powiedziała na głos, trochę do siebie, a trochę do mamy.
- Nie martw się o niego – odpowiedziała mama – powiedział, że zatrzyma się na jakiś czas u naszych kuzynów na sąsiedniej wyspie. Na pewno zdąży tam dotrzeć zanim rozszaleje się sztorm.
- Jak długo tam zostanie? – chciała wiedzieć Tilda.
- To się okaże – odrzekła mama nie patrząc jej w oczy i zaczęła rozpalać ogień w piecu, ponieważ burza przynosiła zwykle ochłodzenie.
- Kto nam teraz będzie łowił ryby? Kto przyniesie drewno na opał? – zainteresowała się Tilda.
- Po prostu rzadziej będziemy teraz jeść ryby, tata będzie je przywoził raz na jakiś czas – padło wyjaśnienie – A z drewnem pomogą nam sąsiedzi.
Tej nocy Tilda zasypiała przy trzaskach piorunów, a drewniane ściany domku skrzypiały pod naporem wiatru. Dziewczynka śniła sny pełne kolorów, o różowych muszlach, błękitnych falach, złotych rybkach oraz perłowych skarbach na dnie przyjaznego oceanu.
Mieszkały teraz we dwie, mama z córką. Dni mijały im tak jak zwykle, tyle że miały teraz więcej zajęć i było im bardziej smutno. Tilda często chodziła bawić się z dziećmi z sąsiedztwa, aby zająć czymś smutne myśli. Potem jednak wracała do domu, aby i mama miała towarzystwo. Chociaż nie rozmawiała o tym, co zaszło w jej rodzinie, to jednak wszyscy znajomi wkrótce wiedzieli. Niektórzy nawet próbowali ją wypytywać o zmiany jakie zaszły w jej domu.
- Tata wyprowadził się na jakiś czas. Nie wiem dlaczego, widocznie miał ważny powód – ucinała dociekania ciekawskich.
Po pewnym czasie temat przestał być sensacją. Takie rzeczy już wcześniej miały miejsce na ich wyspie, zatem rodzina Tildy nie była pod tym względem wyjątkowa. Wiedza o tym, że inne dzieci przeżywały podobne trudności przynosiła Tildzie częściową ulgę, nie mogła jej jednak skutecznie pocieszyć, ani przynieść nadziei.

CDN.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Tilda z Wyspy Tulandii (część 1)

Z lotu ptaka kraina Tulandia wyglądała jak rozsypane płatki kukurydziane na niebieskim obrusie. W miarę zbliżania się do niej, okazywało się, że te „płatki” są całkiem duże, że rosną na nich drzewa i bujne rośliny, a między nimi przemieszczają się ludzie i zwierzęta. Na jednej z takich wysp mieszkała mała Tilda.
Jej wyspę otaczała woda błękitna jak niebo o poranku. Przez większość roku słońce odbijało się w łagodnych falach tworząc złociste błyski na powierzchni morza. Co jakiś czas przychodziła pora deszczowa, w trakcie której z nieba nieustannie lało, a rośliny łapczywie spijały krople. Po tym okresie wszystko rozkwitało, pachniało i wydawało owoce. Kiedy Tilda stała na skraju piaszczystej plaży, widziała w oddali sąsiednie wyspy. Tata mówił, że jest ich wiele, może pięć, a może piętnaście i wszystkie podobne do ich rodzinnej wysepki.
Tilda myślała wtedy, że to niemożliwe że inne wyspy przypominają tę, na której zamieszkiwała. Ta była przecież wyjątkowa. Nigdzie indziej nie było tak świeżej wody, wylewającej się strumieniami z zimnych źródeł. Ani tak soczystych i pysznych owoców. Ani tak miłych sąsiadów. Dziewczynka była przekonana, że ich dom to najlepsze miejsce na ziemi.
Tilda była niewielką dziewczynką, o śniadej cerze i kręconych jak sprężynki włosach, sięgających ramion. Jej oczy były zielone niczym młode listki. Umiała już trochę czytać i pisać, ale zdecydowanie bardziej wolała zabawy na świeżym powietrzu. Rodzice chwalili ją za dużą samodzielność, ponieważ Tildzie nie sprawiały już problemu takie czynności jak ubieranie, mycie zębów, ścielenie posłania czy sprzątanie.
Mama Tildy była wysoką kobietą, jej włosy również zwiały się we wspaniałe loki, były jednak o wiele dłuższe niż te u córki. Oczy miała koloru czekolady i piękny uśmiech. Jak wszyscy na wyspie doglądała domowego gospodarstwa, a poza tym posiadała wyjątkową umiejętność jaką było zbieranie i suszenie ziół, z których następnie przygotowywała lekarstwa. Okoliczni mieszkańcy ufali jej i często przychodzili po poradę w sprawach zdrowia.
Tata Tildy również był wysoki. To po nim Tilda odziedziczyła niespotykany kolor oczu. Za to włosy taty były zupełnie proste i zabawnie sterczały ku górze, jak kolce morskiego jeżowca. Tata często wsiadał w swoją niewielką łódkę i wypływał na połów ryb. Nie oddalał się bardzo, jednak przywoził z tych podróży niesamowite opowieści dla swojej córki.
- Czy wiesz Tilda, że gdzie indziej plaże nie są piaszczyste, ale z kamyków – powiedział jej kiedyś.
- Niemożliwe! Przecież kamyki ranią stopy – niedowierzała dziewczynka.
- Widziałem na własne oczy – zarzekał się tata.
- Jak ludzie po nich chodzą?
- Zakładają specjalne ochraniacze  – wyjaśnił.
- Tato, a opowiedz o tych ogromnych muszlach, które widziałeś – poprosiła Tilda, ponieważ sama uwielbiała muszelki, ale na swojej plaży znajdowała tylko niewielkie okazy. Sporządzała z nich później wisiorki, naszyjniki i bransoletki.
- Jedna z tych muszli była tak wielka, że zmieściłabyś się w niej cała. Miała piękny różowy kolor, pasowałaby do Twojego pokoju. Została jednak zamieszkana przez starego Króla Krabów… - rozpoczął tata swoją opowieść, a dziewczynka siadła koło niego zasłuchana. Była pewna, że i ona pewnego dnia wyruszy w podróż. Tata obiecywał, że jeśli tylko trochę  podrośnie, to zabierze ją ze sobą na połów ryb.
Z utęsknieniem Tilda czekała, kiedy będzie mogła udać się z tatą na podbój morza. Codziennie podchodziła do pnia drzewa, na którym tata oznaczył grubą kreską dokąd ma sięgać czubek jej głowy, aby była wystarczająco duża na wyprawę.
Pewnego dnia, gdy jak zawsze odbywała ten rytuał usłyszała jak z okna ich domku dochodzą podniesione głosy. To mama i tata głośno rozmawiali. Dziwnie to brzmiało, jakby byli bardzo na siebie zdenerwowani. Zwykle mówili spokojnie, a tym razem, coś sprawiło, że niemalże krzyczeli. Tilda zaniepokojona wróciła szybko do domu. Kiedy tylko znalazła się przy rodzicach, oni natychmiast zamilkli. Mama odwróciła się do stołu i zaczęła energicznie kroić warzywa na obiad. W jej oczach Tilda zobaczyła łzy. Tata oddychał ciężko i zamiast ust miał teraz wąską kreskę. Wyszedł szybkim krokiem bez słowa. Tilda nie wiedziała co powinna zrobić, czy biec czym prędzej za tatą czy też przytulić i pocieszyć mamę. Stała niezdecydowana parę sekund, które ciągnęły się niczym wieczność. Najpierw więc szybko uściskała mamę, a potem wybiegła za tatą. On jednak zdążył już zepchnąć łódź do wody i wskoczyć do niej, chociaż tego dnia już nie musiał zarzucać sieci na połów. Odpływał od brzegu, a Tilda stojąc na jego skraju krzyczała za nim:
- Tatooooo!
On zajęty wiosłowaniem, nie słyszał głosu córki spoza plusku wody. Tilda mogłaby śmiało wskoczyć do morza i dogonić go płynąc wpław, była przecież doskonałą pływaczką. Lecz w tym dziwnym momencie woda wydawała jej się mało przyjazna i bezpieczna. Wróciła do chatki, gdzie pomogła mamie przygotować obiad z warzyw i ryb. Gdy danie stało na stole, ciepłe i parujące, mama wraz z Tildą zasiadły do posiłku. Wtedy też córka odważyła się zadać pytanie:
- Co się dzisiaj stało?
Mama tylko westchnęła i odpowiedziała wymijająco:
- To są sprawy dorosłych.
- Gdzie popłynął tata? – nie dawała Tilda za wygraną.

- Też chciałabym to wiedzieć – odparła mama smutno. Dziewczynka zrozumiała, że lepiej nie pytać o nic więcej, bo mamie znowu zbiera się na płacz. Więc również tylko westchnęła głęboko i zabrała się za jedzenie.


CDN.

piątek, 24 lipca 2015

Bajka o chmurce

Była sobie raz niewielka Chmurka, która miała ładny różowy kolor. Uwielbiała zachody i wschody słońca. Fruwała swobodnie po niebie, a wiatr przyjemnie łaskotał jej postrzępione krawędzie. Chmurka łączyła się w grupę z innymi małymi chmurkami, wspólnie bawiły się w berka i chowanego.
Zdarzyło się pewnego dnia, że nad Chmurką zebrało się całe stado ciemnych, dużych chmur, które kłębiły się i ryczały groźnie. Chmurka zapragnęła się do nich zbliżyć, bo ich wielkość sprawiała, że można było poczuć się przy nich bezpiecznie. Podfrunęła więc wysoko, a wtedy dotarł do niej przerażający ryk pioruna i po chwili rozpętała się ogromna burza. Chmurka skuliła się w sobie i uciekła prędko poza zasięg deszczu.
„To moja wina” - pomyślała. „To przeze mnie duże chmury tak się zezłościły”. Posmutniała i nawet piękny zachód słońca nie poprawił jej humoru. W nocy nie przyłączyła się do gromadki innych chmurek, tylko błąkała się samotnie po niebie. 
Kolejnego dnia, gdy już nieco odzyskała dobry nastrój, poleciała do swoich koleżanek nad górskie szczyty, aby polatać slalomem wokół ich wierzchołków. Kiedy zbliżał się wieczór, a one tak bawiły się w najlepsze, nadciągnęły wielkie chmury i znów Chmurka chcąc zbliżyć się do nich, wzbiła się wysoko ku ich kłębiastym ciałom. Wtedy tuż obok niej śmignął ostry piorun, a ona z przestrachu uciekła nisko w dolinę. Ludzie widzieli ją jako mgłę, a ona się tym nie przejmowała, myślała tylko o tym, że sprowokowała duże chmury do rozpętania burzy. Przeczekała w dolinie do rana.
Chmurka miała przyjazne usposobienie, więc nie dawała za wygraną, bardzo zależało jej na zaprzyjaźnieniu się z dużymi chmurami. Nadal jednak myślała, że burze rozpętują się z jej winy. Kolejnym razem zobaczywszy wielkie chmury postanowiła nie tracić zimnej krwi. Nie zbliżyła się do nich, tylko obserwowała z oddali, co będzie się działo. Chmury kotłowały się pomrukując groźnie, aż zaczęły strzelać piorunami w ziemię.
- Ach, więc one czasem po prostu są w złym humorze - westchnęła.
- Jasne - powiedziała jej koleżanka - one tak się kłócą między sobą.
- Co będzie dalej? - dopytywała Chmurka.
- Zaraz im przejdzie ta wściekłość, zobaczysz - padła odpowiedź. 
Po kilkunastu minutach wielkie chmury złagodniały i przejaśniały. Wyrzuciły z siebie cały deszcz, pioruny i złość i teraz sunęły lekkie i zwiewne, chociaż nadal ogromne. Chmurka spontanicznie wyrwała się w ich kierunku.
- Cześć wielkie chmury!
- Witaj mała Chmurko - odmruczały.
Chmurka wsunęła się pomiędzy potężne chmurzyska i poczuła się bardzo miło. 
- Dlaczego powodujecie burze?
- Czasami jesteśmy wściekłe na siebie nawzajem i musimy sobie wyjaśnić parę spraw.
- Mhmmm... - mruknęła Chmurka ze zrozumieniem.
- Chciałybyśmy być spokojniejsze, ale tak to już czasem z nami jest, także nie masz potrzeby się nas obawiać.

Mała Chmurka poczuła się lekka, ponieważ wiedziała już że duże chmury miewają złe humory niezależnie od tego, co robią małe chmurki.

Ilustracje do bajki wykonane przez 10-letnią J. w trakcie czytania (u góry) i po przeczytaniu (u dołu).


niedziela, 19 kwietnia 2015

Opowiadanie: Ile sił w nogach cz. 3

W trakcie treningu trudno mu było skupić się na grze. Wszystkie umiejętności jakie ćwiczył przez ostatnie tygodnie jakby go opuściły i znów kopał w piłkę „na odlew”. Co gorsza, miał wrażenie że to kopanie nie wystarcza. Za każdym razem, kiedy coś mu nie wyszło rzucał pod nosem przekleństwo. Wydawało mu się, że koledzy specjalnie zabierają mu piłkę. Starał się wyrzucić tę myśl z głowy, ale ona wracała jak bumerang. Nic dziwnego więc, że kiedy Bartek odepchnął go od piłki, Mirek nie wytrzymał i odwzajemnił się dużo silniejszym pchnięciem. Bartek zaskoczony upadł na podłogę. Mirek stanął nad nim wykrzykując epitety pod adresem kolegi. W tym momencie pan Robert zagwizdał i zawołał:
- Mirek! W tej chwili schodzisz z boiska! Na ławkę!
Chłopiec skierował kroki do ławki, zanim na niej usiadł kopnął w ścianę tak, że odpadł z niej kawałek tynku. Po czym siadł i momentalnie zachciało mu się płakać i wyć ze smutku:
Dlaczego jestem taki beznadziejny?! Trener zobaczył, że wszystko poszło na marne, nie umiem grać, umiem tylko kopać piłkę. Nie jestem dobrym kolegą, inni przeze mnie cierpią. Nie zasługuję żeby tu być… - to wszystko przemknęło mu przez głowę, kiedy tak siedział zmartwiony i trzymał się za głowę.
Kiedy wszyscy wyszli po skończonym treningu, on również podniósł się z miejsca opanowawszy łzy. Miał zamiar wyjść i nigdy więcej nie wracać, tak aby pan Robert i drużyna nie musiała więcej znosić rozczarowania jego osobą.
- Chodź tu Mirek – usłyszał za plecami głos nauczyciela – Masz mi coś do powiedzenia?
- Przepraszam – odparł Mirek – Zachowałem się wstrętnie. Lepiej już pójdę…
Chłopiec miał zamiar szybko uciec, ale pan Robert ponownie go zatrzymał.
- Słuchaj, nie wiem co ci się dzisiaj stało, ale widzę że znów jesteś wściekły.
- To prawda. Pewnie wyrzuci mnie pan z drużyny? Wiem, że niepotrzebni panu tacy wariaci – mówił Mirek obserwując czubki butów.
- Jesteś potrzebny drużynie, świetnie grasz. Dzisiaj nie mogłeś się skupić i popełniałeś błędy. Poza tym mogłeś zrobić krzywdę Bartkowi i to nie było fajne.
- Przeproszę go – obiecał Mirek, który zdążył poczuć ogromną ulgę i wdzięczność, że trener nie chce pozbyć się go z drużyny.
- Jesteś wściekły. Złość to potężna energia, siła do zmian. Może cię zniszczyć albo utorować ci drogę do celu. Sam wybierasz – z tymi słowami pan Robert zostawił chłopaka, kiedy wspólnie opuszczali salę. Każdy skierował się w stronę swojej szatni. Mirkowi długo dźwięczały w uszach te słowa.



Od tego dnia uważniej wsłuchiwał się w myśli jakie przelatywały mu przez głowę w trudnych chwilach. Nie chciał aby więcej wzięły nad nim górę i aby wściekłość wylewała się z niego w postaci chaotycznych kopniaków i przykrych przekleństw.
Rodzice nadal nie doceniali jego pasji do piłki nożnej, a nawet naśmiewali się z jego wysiłków. On łykał takie sytuacje jak gorzkie pigułki.
- Co ty będziesz miał z tego grania? – pytała mama retorycznie nalewając mu zupy.
- Tylko się wygłupiasz, co można osiągnąć grając w piłkę? – komentował tata. Siedział zły na wszystkich i zajęcie syna było pretekstem do okazywania niezadowolenia.
Nieraz przychodził na treningi zły na siebie i rodziców. Wtedy jeszcze bardziej starał się koncentrować, aby jego gra była poprawna technicznie. Parę razy bliski był wybuchu, wtedy podchodził do nauczyciela i prosił o chwilę przerwy. Odchodził na bok, oddychał głęboko i przypominał sobie co jest prawdziwym powodem złości – przecież nie gra, ani nie zachowanie kolegów. To tylko preteksty, aby okazać złość. Układał w głowie te rzeczy i wracał na boisko.
- Mirek, robisz postępy – zauważył któregoś dnia pan Robert.
- Dziękuję – podziękował Mirek za miłe słowo.
- Coraz lepiej panujesz nad piłką. Ale to nie wszystko. Uczysz się też panować nad swoim nastrojem, a to jest o wiele ważniejsze.
- Jak to? – zdziwił się chłopiec.
- Łatwo być nieszczęśliwym, prawda? Żeby być szczęśliwym trzeba w to włożyć wysiłek. Szczęście nie jest dla leniwych.
- Staram się być takim chłopakiem, jakiego sam chciałbym poznać – odpowiedział na to Mirek, choć nie wiedział skąd taki pomysł wziął się w jego głowie.

Łatwiej mu teraz było także uczyć się w szkole i znosić domowe awantury. Miał swoją odskocznię i osoby, do których zwracał się w trudnych chwilach. Niektórym kolegom z drużyny opowiedział jak to się stało, że do nich trafił i dlaczego tak zaciekle kopał piłkę na początku. Miło było mieć do nich zaufanie, nie tylko w czasie gry.

Koniec

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Opowiadanie: Ile sił w nogach cz.2

W Mirku wrzał wewnętrzny bunt wobec polecenia nauczyciela, który nakazał mu stawić się po lekcjach we wtorek. Z buntem walczyła jednak ciekawość dlaczego zaprosił go na to spotkanie, oraz ogromna potrzeba wyjścia z domu popołudniu. Tak czy inaczej nie miał nic lepszego do roboty. Gdyby nie ten tajemniczy trening, to poszedłby z kolegami włóczyć się po parku albo szukać innych przygód. Robiąc ten krótki bilans w głowie, zdecydował że pójdzie.
Parę minut przed 17 stawił się pod drzwiami sali gimnastycznej, niepewny co powinien robić. Uchylił drzwi i zerknął do środka. Sala była pusta, tylko na jednej z ławek siedział nauczyciel i pisał coś w notesie.
- Dzień dobry – przywitał się Mirek – przyszedłem, tak jak pan kazał… - dodał nie wiedząc, co mógłby innego powiedzieć.
- Cześć Mirek – odparł pan Robert uśmiechając się znad kartek – wejdź proszę.
Mirek wsunął się do wnętrza pachnącego środkiem do mycia podłóg.
- Chłopaki zaraz tu będą. Pewnie zastanawiasz się dlaczego prosiłem żebyś przyszedł?
- Myślałem, że to jakaś kara – rzekł Mirek wpatrzony w swoje trampki.
- Haha – zaśmiał się nauczyciel – Możemy to tak potraktować. Ale mam lepsze wyjaśnienie. Wczoraj kiedy kopnąłeś plecak Kuby pomyślałem, że musisz być w naszej szkolnej drużynie piłki nożnej. Tylko dlaczego wcześniej sam się nie zgłosiłeś do drużyny? – zadał na koniec pytanie.
- Nie wiedziałem że mogę być w czymś… w tym dobry – padła odpowiedź chłopca.
- Lubisz grać w nogę?
- Lubię. Ale nigdy nie szło mi to jakoś wybitnie. Tak sobie czasem kopiemy na podwórku.
- Szkoda że nie wypatrzyłem wcześniej twojego talentu, to kopnięcie było świetne. Gdybym uczył waszą klasę, nie przegapiłbym tego – pan Robert snuł przypuszczenia.
- Sam nie wiem. Z tym plecakiem to po prostu byłem wściekły na Kubę – wyjaśniał Mirek.
- Ze złości można czerpać ogromną siłę – zamyślił się nauczyciel – Zobaczymy co nam dziś pokażesz.
Do sali zaczęło wchodzić grupkami coraz więcej chłopaków, niektórych Mirek znał z imienia, innych jedynie z widzenia. Pan Robert przedstawił go wszystkim, więc chłopiec każdemu podał rękę, a następnie przystąpili do ćwiczeń. Najpierw była rozgrzewka, kilkanaście minut wystarczyło aby Mirek był cały zlany potem. Za każdym razem kiedy piłka była w zasięgu jego nóg przypominał sobie tę wściekłość jaką czuł poprzedniego dnia, a także te wszystkie powody dla których tak często był zły. To dodawało mu energii i pozwalało pozbyć się balastu, jaki stanowiła złość.
Na koniec rozegrali krótki mecz, Mirek niezbyt pewnie czuł się na boisku. Co prawda pozostała część drużyny podawała piłkę również do niego, ale niekiedy wiedział jak powinien się wtedy zachować – kopanie z całej siły nie zawsze było potrzebne. Szybko stracił więc swój animusz i trzymał się na uboczu.
Po skończonym treningu pan Robert zawołał go do siebie:
- Słuchaj Mirek, masz duże możliwości, ale brakuje ci techniki. Czeka nas dużo pracy, jesteś na to gotowy?
- Chce spróbować – zadeklarował Mirek.
- Musisz być zdecydowany, nie wolno się wycofać, kiedy się znudzi. Kiedy przystępujesz do drużyny, bierzesz za nią odpowiedzialność – wyjaśnił nauczyciel. Mirek zrozumiał, że to nie będzie tylko zabawa. Mimo wszystko miał ogromną ochotę być w czymś dobry.
- W porządku, będę dużo trenował.
Pan Robert wyjaśnił chłopcu czego od niego oczekuje oraz że będą spotykać się dwa lub trzy razy w tygodniu.
Mirek wracał do domu kompletnie wypompowany, a jednocześnie zadowolony, że znalazł dla siebie ciekawe zajęcie.
Następnym razem wezmę strój na zmianę – pomyślał czując jak koszulka lepi mu się do pleców.
Od tej pory Mirek zjawiał się regularnie na sali gimnastycznej, a kiedy pogoda na to pozwalała ćwiczyli na dworze. Coraz lepiej dogadywał się z chłopakami z drużyny, zwłaszcza kiedy nabierał umiejętności i nie kopał piłki „byle jak”. Słuchał rad pana Roberta oraz nowych kolegów. Ze zdziwieniem zauważył, że wcale nie ma już ochoty wychodzić z dawną ekipą do parku ani pisać markerem na ścianach klatek schodowych.



Pewnego dnia pakował strój do ćwiczeń do plecaka i już miał zakładać buty, kiedy zatrzymał go tata:
- A ty gdzie się znowu wybierasz?
- Na trening – odpowiedział Mirek wiążąc sznurowadła.
- Na jaki znowu trening? – zdziwił się tata.
- Gram w nogę od paru tygodni – wyjaśnił chłopiec.
- Też wymyśliłeś! Lepiej się poucz z matematyki albo pokój posprzątaj – usłyszał Mirek polecenia.
- Posprzątane jest – odciął się – A stopnie poprawiłem. Tylko skąd to możesz wiedzieć skoro nie poszedłeś na ostatnią wywiadówkę.
- Nie będziesz mi tu pyskował – rozzłościł się tata i nie przestawał rzucać przykrych komentarzy na temat syna, póki ten nie wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami na odchodne.
Całą drogę do szkoły przebył biegiem, więc kiedy wpadł do szatni jego oddech był przyspieszony, a serce biło miarowo.
- Cześć – rzucił w stronę reszty chłopaków, po czym zaczął się przebierać nie patrząc w ich stronę. Miał wrażenie że wszyscy go obserwują i widzą jego drżące ręce i nogi. 
CDN.